Należy nastawić się na pomoc długodystansową. Tutaj nic nie można robić na krótką metę. Pacjenci potrzebują nas dzisiaj, ale po miesiącu też szukają pomocy. Dlatego staramy się tak ją organizować, by z nimi być, by czuli się pewniej w tych niebezpiecznych czasach. Po drugie, należy gromadzić zasoby w postaci odpowiednich ludzi i sprzętu, i cały czas zdobywać doświadczenie w telemedycynie. Tylko w ten sposób, w tak krótkim czasie, mogliśmy uruchomić profesjonalną pomoc medyczną – mówi Joanna Barczykowska-Tchorzewska, wiceprezes Dimedic – wyspecjalizowanej przychodni telemedycznej.
– Trzeba umieć pomagać osobom pokrzywdzonym przez działania wojenne, nie znającym języka polskiego, bez pieniędzy. Który z elementów był najtrudniejszy w działaniach na rzecz uchodźców z Ukrainy?
Joanna Barczykowska-Tchorzewska – Największym wyzwaniem był upływ czasu. Chcieliśmy pomóc jak najszybciej, bo uchodźcy pojawili się w Polsce z dnia na dzień, w obcym kraju, bez środków do życia, mieszkania, pracy. Przyjechali do nas też z problemami zdrowotnymi z którymi borykali się na Ukrainie, ale też takimi, które pojawiły się w czasie długiej drogi do Polski, jak wyziębienie, infekcje, wirusy.
– Jak duże było to wyzwanie?
– Jako przychodnia telemedyczna na co dzień pomagamy pacjentom on-line. Przez kilka lat działalności udzieliliśmy w Polsce kilkaset tysięcy konsultacji. Dysponowaliśmy więc know-how, platformą telemedyczną, standardami medycznymi oraz doświadczonym zespołem lekarzy i pielęgniarek. Trudno było z tego nie skorzystać. Naszą platformę przetłumaczyliśmy na język ukraiński, co w ciągu niecałych 2 tygodni pozwoliło uruchomić pomoc dla uchodźców. Nasze działania przeprowadziliśmy jak najlepiej, w jak najkrótszym czasie tak, by ukraińscy pacjenci czuli się prowadzeni za rękę.
– Czy pacjentów konsultują lekarze z Ukrainy?
– Oczywiście, inaczej takiej pomocy sobie nie wyobrażaliśmy. Dlatego logistycznym wyzwaniem była budowa zespołu medycznego. W ekspresowo krótkim czasie zebraliśmy lekarzy z prawem wykonywania zawodu w Polsce. Zbudowaliśmy Ukraińskie Biuro Obsługi Klienta, gdzie osoba szukająca pomocy może napisać maila, zadzwonić, porozmawiać po ukraińsku, ale też po rosyjsku, bo wiele z nich jest ze wschodnich terenów kraju objętych wojną. Na naszej platformie wszystkie działania są podobne, jak w przypadku polskich pacjentów: dzwonią, rejestrują się on-line, kontaktują się lekarzem telefonicznie. Odbierają recepty w panelu pacjenta oraz przez sms.
– W Ukrainie telemedycyna nie jest popularna. Co przekonało uchodźców do platformy medycznej?
– Wiedząc, że dla wielu pacjentów ukraińskich może to być nowość, uruchomiliśmy też rejestrację telefoniczną. To dało efekty, część z tych osób wraca do nas, bo ma choroby przewlekłe, chciałaby skonsultować dalszą terapię. Pomoc dla uchodźców mocno ewoluowała przez ostatnie miesiące. Widzimy, że zdecydowana większość z nich kontaktuje się z nami on-line, oswajają się z telemedycyną. Poza tym wszystkie ulotki, które zostawiamy na dworcach, urzędach wojewódzkich czy na granicy (jesteśmy też na Facebooku), zawsze zawierają prostą instrukcję, jak skorzystać z pomocy, umówić się na wizytę w trzech krokach i najważniejsze, że pomocy udzielamy bezpłatnie.
– Jak zatem wygląda finansowanie tego typu opieki, kto za to płaci?
– Otrzymaliśmy finansowanie w postaci miliona dolarów z GK Pelion, jest to część większego projektu „Health for Ukraine”, w ramach którego pozyskano środki na zakup leków z amerykańskiej organizacji humanitarnej. Dofinansowanie do leków realizowane jest przez platformę https://health4ukraine.com. GK Pelion dodatkowo sfinansował leczenie pacjentów, które realizuje przychodnia Dimedic.
– Teleporady sprawdzają się w prostych przypadkach medycznych, ale nie przy chorobach przewlekłych. Czego dotyczy konsultacja medyczna osób z Ukrainy? Część z tych osób wymaga leczenia systemowego. Co dalej?
– Jeśli weźmiemy pod uwagę spectrum naszych pacjentów, to widać, że na samym początku faktycznie były to przypadki doraźne – wiele osób z infekcjami, ale dzisiaj mamy do czynienia ze wszystkimi problemami, z jakimi spotyka się lekarz POZ. Analizujemy też sytuację na bieżąco pod kątem, czy nie należałoby rozszerzyć naszej pomocy, bo tych osób ciągle przybywa. Przybyło też pacjentów, których terapię prowadzimy cały czas, podobnie jak lekarz rodzinny. Są to osoby np. z nadciśnieniem, cukrzycą, którzy wymagają stałej kontroli lekarskiej. Jeśli jest potrzeba, wykonują badania i wracają do nas z wynikami, nasi lekarze je konsultują, ewentualnie zmieniają dawki leków. Ale mieliśmy wiele przypadków, kiedy skierowaliśmy pacjentów do szpitali na leczenie stacjonarne czy ambulatoryjne. Pamiętam, przypadek kobiety z dziewięcioma ranami postrzałowymi. Otrzymała naszą ulotkę i jej pierwszy telefon po przekroczeniu granicy był do nas. Skierowaliśmy ją do szpitala we Wrocławiu. Nierzadko takie osoby prowadzimy krok po kroku przez meandry naszego systemu opieki zdrowotnej. I co istotne, one do nas wracają.
– Wiele firm chciałoby pomagać. Jak to robić z głową, na co należy zwrócić uwagę?
– Należy nastawić się na pomoc długodystansową. Tutaj nic nie można robić na krótką metę. Pacjenci potrzebują nas dzisiaj, ale po miesiącu też szukają pomocy. Dlatego staramy się tak ją organizować, by z nimi być, by czuli się pewniej w tych niebezpiecznych czasach. Po drugie, należy gromadzić zasoby w postaci odpowiednich ludzi i sprzętu, i cały czas zdobywać doświadczenie w telemedycynie. Tylko w ten sposób, w tak krótkim czasie, mogliśmy uruchomić profesjonalną pomoc medyczną. Dzisiaj zbieramy tego efekty, w okresie letnim udzieliliśmy więcej konsultacji niż na początku wojny. Zapewne działa tutaj „poczta pantoflowa”, pacjenci sami polecają miejsca, gdzie można uzyskać szybką i co najważniejsze profesjonalną pomoc. Liczy się przede wszystkim krótka i prosta informacja: będziesz potrzebował pomocy? Tu masz adres, dzwoń, tam Ci pomogą.
(rozmawiał: Ryszard Sterczyński)