Według zestawień OECD, w Polsce na 1000 mieszkańców przypada 2,4 praktykujących lekarzy. To najniższy wskaźnik pośród krajów UE. W dodatku liczba kształconych lekarzy od 2013 roku w Polsce wprawdzie rośnie, ale postęp jest wolniejszy niż średnia w krajach OECD.
Raport „Health at Glance 2021” zawiera wskaźniki efektywności kształcenia lekarzy. W zestawieniu 21 państw Polska wypada źle, jest na 19. miejscu. W przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców kształcimy ponad dwukrotnie mniej lekarzy niż Łotwa.
Na czele rankingu znalazła się Irlandia z liczbą – 24,8 nowo wykształconych lekarzy rocznie na 100 tys. mieszkańców, a następnie Łotwa – 23,5 oraz Dania – 23 nowych lekarzy. Na końcu stawki była Francja – 9,5 nowo wykształconych lekarzy na 100 tys. mieszkańców i niewiele lepsza Estonia – 10,4 oraz Polska – 10,6 nowych lekarzy. W porównaniu z 2013 rokiem, wskaźnik dotyczący Polski wzrósł o 0,7. Był to wzrost poniżej średniej notowanej w państwach OECD. OD 2013 roku, średnia w krajach OECD wzrosła z 11,5 do 13,5.
Autorzy raportu zauważają ponadto, że Estonia i Francja, zajmujące dwa ostatnie miejsca w rankingu, znacznie lepiej radzą sobie w pozyskiwaniu do pracy lekarzy wykształconych poza granicami swoich państw. W Polsce stanowią oni 2,1 proc. nowozatrudnionych lekarzy, w Estonii – 3,9 proc., we Francji – aż 11,6 proc.
Na dodatek wielu lekarzy studiujących w Polsce nie planuje dalszej kariery zawodowej w naszym kraju. „W wielu krajach umiędzynarodowienie edukacji medycznej znajduje również odzwierciedlenie w rosnącej liczbie obcokrajowców w murach europejskich uczelni. Wiele uczelni medycznych w Polsce, Czechach i na Węgrzech przyciąga coraz więcej zagranicznych studentów medycyny, którzy w większości przypadków nie planują pozostać w kraju po ukończeniu studiów. Polskie uczelnie medyczne oferują np. studia medyczne w języku angielskim, a 25 proc. wszystkich studentów medycyny stanowią obcokrajowcy” – piszą autorzy raportu.
Na zjawisko umiędzynarodowienia studiów medycznych kraje OECD zareagowały różnymi strategiami. Dla przykładu Izrael w dużej mierze zrezygnował z kształcenia lekarzy we własnym kraju – „W Izraelu niską liczbę krajowych absolwentów medycyny skompensowano wysokim odsetkiem (około 60 proc.) lekarzy przeszkolonych za granicą. W większości wypadków to ludzie urodzeni w Izraelu, którzy powrócili do kraju po ukończenie studiów za granicą”.
Odwrotną strategię przyjęto w Irlandii, która sporo zarabia na kształceniu studentów medycyny spoza własnych granic – „W Irlandii liczba absolwentów kierunków medycznych jest aż tak duża z powodu dużego udziału międzynarodowych studentów. W ostatnich latach stanowili około połowy wszystkich uczniów. Po naukę przyjeżdżają z Kanady, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, jak również innych krajów spoza OECD. Po zdobyciu pierwszego stopnia w naukach medycznych wyjeżdżają z Irlandii, by zakończyć szkolenie i praktykę w kraju ojczystym lub wybrać emigrację w kraju trzecim”.
Profesor Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali, zwraca uwagę, że w Polsce mamy duży potencjał do zwiększenia liczby studentów i absolwentów medycyny – „Widzę go w zreformowaniu i unowocześnieniu programów kształcenia. W Polsce dość anachronicznie przywiązujemy zbyt dużą wagę do kształcenia teoretycznego, słabo reagujemy na postęp technologiczny. Na przykład ciągle uczymy anatomii w prosektoriach i na kadawerach, jakby nie dostrzegając, że z równym skutkiem można potrzebną wiedzę szybciej zdobyć posługując się modelami informatycznymi i nowoczesnymi fantomami. I nie dostrzegając, że drobiazgowa wiedza z zakresu anatomii w wielu dziedzinach medycyny jest niepotrzebna. Już samo uproszczenie programów nauczania pozwoli nam szybko i sensownie zwiększyć liczbę studiujących lekarzy”.
Dodaje, że to właśnie kształcenie lekarzy na miejscu, w Polsce, stwarza największe szanse na zwiększenie liczby pracujących w naszym kraju lekarzy. „Długo jeszcze nie będziemy mogli konkurować o lekarzy płacami na międzynarodowym rynku. Część absolwentów i tak wyemigruje, część wybierze pracę np. firmach farmaceutycznych, gdzie też są przecież potrzebni. Ale generalnie, im więcej absolwentów wykształcimy, tym więcej ostatecznie trafi do szpitali i przychodni. Pozostaje przy tym problem jakości tego kształcenia. Dziś toczymy dyskusję o tym, czy lekarza można wykształcić na uczelni zawodowej, a nie stricte medycznej. Pamiętam podobny spór dotyczący uczelni prywatnych. Ostatecznie okazuje się dzisiaj, że uczelnie prywatne radzą sobie z kształceniem lekarzy dobrze. I zawodowe mają zatem szanse w przyszłości. Potrzebne są odpowiednie kryteria referencyjne, nadzór nad jakością kształcenia. Oby tylko kryterium oceny nie były kwestie fantomów i kadawerów, o których mówiłem wcześniej. Oby patrzenie przez ich pryzmat nie przesłoniło i nie przekreśliło potencjału tkwiącego w polskich uczelniach” – mówi Jarosław Fedorowski. Jego zdaniem, gdyby tak zreformowane polskie uczelnie, wzorem Irlandii, prócz polskich kształciły jeszcze większą liczbę studentów zagranicznych, to „nie byłby to zły obrót spraw”.
W uzupełnieniu danych o kształceniu lekarzy autorzy raportu OECD zauważają, że nie najlepiej radzimy sobie także z poprawą liczby nowo wykształconych pielęgniarek, a więc personelu, który najlepiej odciążyć mógłby lekarzy. W przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców kształcimy ponad trzy i pół raza mniej lekarzy niż Słowenia. Najwięcej pielęgniarek kształcą:
- Finlandia – 81,8 nowych pielęgniarek na 100 tys. mieszkańców rocznie
- Słowenia – 78,1
- Grecja – 66,9
Natomiast kraje z najniższym wskaźnikiem kształcenia pielęgniarek – to:
- Polska – 23,9
- Litwa – 22
- Hiszpania – 21,8
- Słowacja – 21,7
- Włochy – 18,4.
Polska najsłabiej radzi sobie także z pozyskiwaniem personelu wykształconego za granicą. Stanowi on zaledwie 0,1 proc. zatrudnionych u nas pielęgniarek. We Włoszech – to 4,8 proc. pielęgniarek.