Ustawa o jakości i plan podziału szpitali na kategorie oceniam jako próbę znalezienia jakiegoś rozwiązania złej sytuacji, do której doprowadził brak konkurencji. Rząd nie czuje się odpowiedzialny za poszczególne szpitale i dlatego nie widzi tego problemu, że niskie pensje powodują faktyczny odpływ lekarzy z publicznej ochrony zdrowia – mówi Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
– Jak połączyć poglądy wolnorynkowe, nawet liberalne, jak w Pana przypadku, z kierowaniem związkiem zawodowym?
Krzysztof Bukiel – Nie widzę w tym żadnej sprzeczności. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy od swoich początków w 1991 roku jest prorynkowy. Po prostu dla naszej grupy zawodowej wolny rynek – to najlepsze rozwiązanie, także pod względem płacowym. Gdy przyjrzeć się światowym systemom ochrony zdrowia można zaobserwować zasadę, że im więcej zasad rynkowych, im więcej swobodnej gry podaży i popytu, tym sytuacja finansowa lekarzy jest lepsza. W tej sytuacji upominanie się przez związek zawodowy o stosowanie reguł wolnorynkowych, w tym rozwój systemu ubezpieczeń zdrowotnych- to nie sprzeczność a najlepsza strategia. Żałuję, że rozwój tych instytucji jest tłumiony.
– Czy po to, by oszczędzić na wypłatach dla lekarzy?
– Niestety, między innymi po to. Rząd zresztą nie kryje, że rozwiązanie centralistyczne stosuje po to, by obniżyć koszty funkcjonowania systemu zdrowia. A najwięcej w polskich warunkach oszczędzić można właśnie na wypłatach dla pracowników ochrony zdrowia, w tym lekarzach. I to się dzieje.
– I dlatego o płacach rozmawiacie właśnie z rządem, a nie pracodawcami?
– Nie, oczywiście, że nie. W pierwszej kolejności rozmawiamy właśnie z pracodawcami. I muszę powiedzieć, że jeżeli w wielu wypadkach udało się wywalczyć istotne podwyżki dla lekarzy, to właśnie dzięki dialogowi z pracodawcami. Po prostu dla funkcjonowania ich placówek lekarze są niezbędni. Stąd istotne – niekiedy – podwyżki. Rząd nie czuje się tak odpowiedzialny za poszczególne szpitale i dlatego nie widzi tego problemu, że niskie pensje powodują faktyczny odpływ lekarzy z publicznej ochrony zdrowia. Dyrektorzy szpitali to widzą lepiej i na co dzień. I muszą temu przeciwdziałać.
– Zarobki lekarzy są przedmiotem zazdrości innych grup zawodowych. Mówi pan o tym, że dialog z pracodawcami przynosi efekt. To po co białe marsze, protesty rezydentów, białe miasteczko i cały spór, którego jedną stroną są lekarze, a z drugiej nie pracodawcy tylko rząd? O co ten spór?
– Są dwa powody. Pierwszy to ten, że dla istotnej grupy lekarzy, np. rezydentów, to rząd de facto jest pracodawcą. Jest też powód drugi. My po prostu rozumiemy położenie, w jakim znaleźli się pracodawcy. W zasadzie i oni stali się ofiarą sytuacji, w której wyeliminowano z polskiej ochrony zdrowia reguły wolnorynkowe. Szpital tak jak każda firma powinien się bilansować, ale przy obecnych wycenach i taryfach zwyczajnie często nie jest w stanie. Bo te wyceny są za niskie.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że szpitale w wielu wypadkach nie są w stanie samodzielnie sprostać oczekiwaniom finansowym lekarzy. A jeśli już – to pieniędzy nie starcza dla wszystkich. Stąd konieczność rozmów z rządem, dyktowana względami czysto pragmatycznymi. Skoro rząd w końcu zobowiąże się do pewnego poziomu płac (chociażby minimalnych), to musi znaleźć na ten cel pieniądze, które trafią do szpitali.
– Czyli protestując, w praktyce pomagacie pracodawcom, bo skuteczny protest powoduje, że dostają oni ekstra strumień pieniędzy, który wzmacnia budżety szpitalne?
– W dużym uproszczeniu tak to mniej więcej naszym zdaniem działa. Myśmy nawet liczyli przy okazji wdrażania w życie porozumienia, które podpisali rezydenci z ówczesnym ministrem Łukaszem Szumowskim, jak liczna jest grupa lekarzy, którzy skorzystali na bezpośrednich negocjacjach z rządem. Według zebranych wtedy danych finansową korzyść w postaci podwyżek otrzymało ok. 18 tysięcy lekarzy. Zatem taka – mniej więcej – jest liczba lekarzy, którzy otrzymują minimalne, gwarantowane ustawą pensje.
– Czyli mniejszość.
– Ale dość liczna i bardzo istotna, niezbędna do poprawy jakości funkcjonowania ochrony zdrowia. Bo są to głównie lekarze zatrudnieni w szpitalach na podstawie umowy o pracę – czyli ta grupa, która „stabilizuje” funkcjonowanie szpitali publicznych. Dlatego tak dużą wagę przywiązujemy do wynegocjowania odpowiedniej płacy minimalnej dla lekarzy. A to można zrobić tylko w rozmowach z rządem, nie pracodawcami.
– Mówił Pan o kiepskiej sytuacji finansowej pracodawców. Jest plan, by to poprawić. Ma być lepsza wycena za jakość, podział szpitali na kategorie i pomoc tym najsłabszym. Czy to dobry plan?
– Może i coś pomoże, ale obawiam się, że niewiele. Znowu pojawią się kwestie komisji oceniających, czyjegoś uznania, oceny. To wszystko tylko w części zastąpić może najlepszy instrument weryfikujący i porządkujący szpitale według kategorii. Tym najlepszym instrumentem jest konkurencja. Między lekarzami, ambulatoriami oraz szpitalami. To przy okazji jest także najlepszy instrument do podnoszenia jakości świadczeń. Przy stosowaniu reguł konkurencji te najsłabsze, te z najgorszą opinią, z największą ilością powikłań odpadną, bo nikt nie będzie chciał się w nich leczyć. Do najlepszych ustawiać się będą natomiast kolejki, będzie trzeba pomyśleć o zwiększeniu potencjału, co przełoży się na poszerzenie zakresu dobrych praktyk. Lepszej metody nie znaleziono, a ustawę o jakości, plan podziału szpitali na kategorie oceniam jako próbę znalezienia jakiegoś rozwiązania złej sytuacji, do której doprowadził brak konkurencji. Oceniam jako półśrodki, które przyniosą co najwyżej połowiczne rozwiązanie.
(rozmawiał Bartłomiej Leśniewski)
© mZdrowie.pl