Czy z brakiem pracowników w służbie zdrowia można sobie poradzić wymieniając kompetencje między zawodami medycznymi, ułatwiając obcokrajowcom nostryfikację dyplomów i zmieniając sposób kształcenia? Czy lekarzom potrzebni są asystenci?
Nad sposobami uzupełnienia braków kadrowych zastanawiali się podczas Forum Ochrony Zdrowia przedstawiciele większości – co warte podkreślenia – zawodów medycznych. Jedną z konkluzji debaty, w której wzięła także udział sekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia Józefa Szczurek-Żelazko jest to, że poszczególne grupy zawodowe są traktowane odmiennie. W debacie publicznej więcej mówi się o lekarzach i pielęgniarkach niż np. o analitykach medycznych, fizjoterapeutach czy farmaceutach. A przecież każdy z nich ma swoje miejsce w systemie. Odpowiedź na pytanie, czy wszystko działałoby lepiej, gdyby powstał nowy zawód medyczny, nie jest jednoznaczna.
Ministerstwo Zdrowia liczy na to, że asystenci, pracujący przy komputerze odciążą lekarzy i dadzą im więcej czasu na leczenie. Sami lekarze odpowiadają, że lepiej byłoby zlikwidować nadmierną biurokrację.
Gorące dyskusje wzbudza również migracja kompetencji. Zdaniem wiceminister Józefy Szczurek-Żelazko rozszerzenie kompetencji pielęgniarek, farmaceutów lub fizjoterapeutów jest możliwe, bo z jednej strony niektóre świadczenia nie są przypisane do jednej profesji, z drugiej zaś przedstawiciele tych zawodów zdobywają w trakcie kształcenia umiejętności, których nie wykorzystują w pracy.
”Chcemy się dzielić kompetencjami, ale nie ma decyzji bez odpowiedzialności” – deklaruje dr Jerzy Friediger, reprezentujący Naczelną Izbę Lekarską. Chodzi o takie sytuacje, kiedy np. farmaceuta w ramach opieki farmaceutycznych miałby zmieniać sposób leczenia pacjenta, a fizjoterapeuta zlecać zabiegi uprawniające. Jego zdaniem zamiast tworzyć nowe zawody, trzeba raczej umożliwić rozwój kariery np. ratownikom medycznym albo pielęgniarkom.
Prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych Zofia Małas zaznacza, że pielęgniarki już teraz przejęły kompetencje np. od techników EKG i nie uchylają się od odpowiedzialności. Zwłaszcza, że spośród 235 tys. pielęgniarek i 28 tys. położnych ponad 50 tysięcy posiada specjalizacje, a ich umiejętności nie zawsze są wykorzystywane. Pozytywnie oceniła, propozycję wprowadzenia porady pielęgniarskiej, zwłaszcza gdy byłaby ona udzielana osobom wychodzącym ze szpitala. Przyznała, że większe uprawnienia przydadzą się pielęgniarkom pracującym w telemedycynie.
Nowych kompetencji nie boją się również farmaceuci. Zdaniem Elżbiety Piotrowskiej-Rutkowskiej, prezes Naczelnej Izby Aptekarskiej apteka mogłaby skupiać więcej usług. W krajach, gdzie takie rozwiązania wprowadzono, widać wyraźnie, że opieka farmaceutyczna poprawia efekty farmakoterapii. Jak pokazują dane z Wielkiej Brytanii, gdzie opieka farmaceutyczna przynosi rocznie 600 tys. funtów oszczędności, może być również opłacalna dla systemu. Prezes NIA przytoczyła dane ilustrujące kryzys kadrowy w tym zawodzie – w Polsce na aptekę ogólnodostępną przypada średnio 1,7 farmaceuty, podczas gdy średnia unijna wynosi 3. W aptekach szpitalnych na 100 łóżek przypada 0,6 farmaceuty, a średnia UE – to 1,2.
Niedobór specjalistów widać także w innych zawodach medycznych. Fizjoterapeutów ze szpitalnych oddziałów wysysa sektor prywatny, oferujący lepsze warunki finansowe. Zdaniem prof. Macieja Krawczyka, prezesa Krajowej Izby Fizjoterapeutów, trend dałoby się odwrócić gdyby fizjoterapeuci po specjalizacji dostawali wyższą pensję. Kolejki do usług ambulatoryjnych można by natomiast zlikwidować wprowadzając zasadę, że nie na każdy zabieg pacjent musi mieć skierowanie od lekarza. Zwłaszcza w przypadkach chorób rzadkich lub przewlekłych ułatwiłoby to dostęp pacjentów do leczenia.
O niewykorzystywanych na co dzień kompetencjach diagnostów mówiła podczas dyskusji Alina Niewiadomska, prezes Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych. Jej zdaniem 16,5 tys. dobrze wykształconych osób zabezpiecza w szpitalach procedury badawcze, natomiast nie biorą udziału w interpretacji wyników. Zadeklarowała, że diagnostycy mikrobiolodzy z powodzeniem mogliby kierować zespołami ds. zakażeń szpitalnych.
Przedstawiciele zawodów medycznych deklarują, że chcą pracować w interdyscyplinarnych zespołach do opieki nad pacjentem, ale jak zauważa dr Jerzy Friediger, żeby takie zespoły powołać trzeba zmienić prawo.
Odnosząc się do propozycji zaprezentowanych podczas dyskusji wiceminister Józefa Szczurek-Żelazko zadeklarowała, że resort chce wspólnie samorządami poszczególnych zawodów wypracować nowe rozwiązania. Trwają analizy i prace nad częścią nowych rozporządzeń. Przyznała, że do wprowadzenia niektórych z nich w życie brakuje infrastruktury informatycznej. Np. wprowadzenie opieki farmaceutycznej nie jest możliwe bez dostępu do historii leczenia farmakologicznego, zwłaszcza że pacjenci otrzymują recepty od różnych lekarzy w wielu placówkach.
(Dorota Bogucka)
Wśród zawodów medycznych utrwaliło się naiwne przekonanie, że jeśli jakieś środowisko zawodowe wywalczy sobie możliwość tworzenia samorządu, to automatycznie będzie mogło decydować o swych losach, majętności i zasobności swych portfeli. Jednym słowem, będzie mogło rządzić się po swojemu. Na nie do końca swoim poletku.
W ochronie zdrowia, oprócz lekarzy i farmaceutów, do elitarnego grona zaliczono dotychczas tylko pielęgniarki, położne, fizjoterapeutów i diagnostów laboratoryjnych. Szkopuł w tym, że medycyna w swej istocie nie składa się z elit, a elitarność wręcz jej szkodzi i ją szpeci. Bo zawsze pachnie bylejakością. W polskiej medycynie panuje wciąż hierarchia podejmowania decyzji, wcale już często nie związana z autorytetami lekarskimi. Szpitalami w Polsce zarządzają dziś ekonomiści, inżynierowie. Na stanowiskach dyrektorskich przewinął się już nawet górnik, choreograf czy stolarz. Ta hierarchia coraz powszechniej w zachodniej medycynie ustępuje na rzecz partnerstwa zawodowego. W Wielkiej Brytanii lekarz i pielęgniarka to już wręcz terapeutyczny duet. Ale do tego trzeba dorosnąć i pozbyć się bez reszty uprzedzeń. Bo medycyna i opieka zdrowotna to jest jeden wielki zbiorowy obowiązek i wysiłek wszystkich pracowników. Od ordynatora i szefa kliniki do dozorcy szpitalnego parkingu.
Zawodowa samorządność to nie jest sobiepaństwo, ale ochrona interesu społecznego, a nie własnej profesji. To po prostu korporacja prawa publicznego, której administracja przekazała część swoich uprawnień w przekonaniu, że te zadania wykona lepiej, staranniej i z większym namysłem niż uniwersalny urzędnik. Taki sposób sprawowania władzy istotnie wzbogaca demokrację. W naszym kręgu kulturowym bogactwo to może być oparte na takich pozytywnych wartościach, jak dobro, słuszność, sprawiedliwość, przydatność, zasadność, poprawność itp. Nie powinno być zaś oparte na innych wartościach, które nie korespondują z normami moralnymi funkcjonującymi w naszym kręgu kulturowym, np. interesem silniejszego, bogatszego, sprytniejszego czy też maksymalizacją zysku bez uwzględnienia innych czynników. A więc, jakby z definicji, żaden zawodowy samorząd, czyli zawód publicznego zaufania, nie może dążyć do „załatwienia” sobie czegokolwiek w drodze czynnego protestu i w formie świadomej odmowy świadczenia pracy na rzecz swoich podopiecznych.