Opublikowana analiza firmy Public Policy sugeruje, że w najbliższych latach nakłady na ochronę zdrowia liczone w proporcji do PKB będą spadać z 5,08 proc. w 2021 roku do 4,71 proc. w 2023 roku. I to mimo obowiązywania tzw. ustawy 6 proc., w teorii gwarantującej coroczny przyrost nakładów na zdrowie. „To czarny scenariusz. Miejmy jednak nadzieję, że rząd będzie skutecznie interweniował i do tego nie dojdzie” – komentują pytani przez mZdrowie.pl eksperci.
Autorzy opracowania “Finansowanie ochrony zdrowia w latach 2021-2023″ piszą, że uchwalona ustawa budżetowa na 2021 rok oraz zatwierdzony plan finansowy Narodowego Funduszu Zdrowia gwarantują realizację założeń ustawy „6 proc. PKB na zdrowie” w bieżącym roku, a na ten cel zostanie przeznaczone przynajmniej 120,5 mld zł”.
Ich zdaniem, z powodu metodologii zawartej w ustawie „6 proc. PKB na zdrowie”, w 2022 roku w największym stopniu ujawnią się skutki ubiegłorocznej recesji (-2,8 proc. PKB) i będą miały negatywny wpływ jeszcze na budżet w 2023 roku. „Opierając się na analizie danych makroekonomicznych można przewidywać, że w roku 2023 roku będziemy mieli do czynienia z odbiciem się od kryzysu i relatywnie wysokim PKB. Jednak odsetek wydatków na zdrowie liczyć będziemy nie od tego już wysokiego PKB, a od PKB z lat wcześniejszych, recesyjnych. Efekt będzie taki, że odsetek wydatków zdrowotnych miast wzrosnąć: spadnie” – przestrzega Wojciech Wiśniewski, prezes Public Policy.
Z podobnym, paradoksalnym zjawiskiem mieliśmy do czynienia w latach 2010 – 2019. Ponieważ PKB rósł szybciej niż wydatki na zdrowie – mimo że liczone nominalnie zwiększyły się one o 53 proc. – w latach 2010 – 2019 odsetek wydatków zdrowotnych spadł z z 4,6 proc. do 4,3 proc. PKB.
Public Policy przewiduje, że z podobnym scenariuszem możemy mieć do czynienia w najbliższych latach. Tym bardziej, że ograniczą się dotychczasowe źródła wpływów pieniędzy na ochronę zdrowia. „Według analizy kryzys gospodarczy spowodowany epidemią COVID-19 znacząco odbił się na sytuacji finansowej Narodowego Funduszu Zdrowia oraz systemie finansowania świadczeń opieki zdrowotnej. Z danych publikowanych przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych wynika, że wartość składek przekazanych do NFZ była znacząco niższa niż w prognozie przychodów Funduszu, opublikowanej w czerwcu ubiegłego roku” – pisze Public Policy.
Rząd nie rozwiązał systemowo problemu związanego ze spadkiem wpływów ze składki zdrowotnej. Zastosowano jedynie środki doraźne i czasowe, a więc łatwe do wycofania po ustąpieniu pandemii. „Zapewnienie ciągłości finansowania świadczeń opieki zdrowotnej oraz zadań związanych z przeciwdziałaniem epidemii COVID-19 wymagało wprowadzenia nadzwyczajnych rozwiązań. Objęły one między innymi: kompensację wartości umorzonych składek w ramach tarcz antykryzysowych, możliwość zmiany planu finansowego NFZ bez zasięgania opinii sejmowych Komisji Zdrowia oraz Finansów Publicznych, zapewnienie dodatkowego źródła finansowania ochrony zdrowia z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19, pozyskującego środki z emisji obligacji Banku Gospodarstwa Krajowego czy możliwość finansowania niektórych zadań bezpośrednio z funduszu zapasowego płatnika publicznego. Rząd w ostatnich miesiącach dokonał bardzo istotnych zmian w systemie finansowania świadczeń opieki zdrowotnej” – mówi Wojciech Wiśniewski.
Według analityków Public Policy, aktualnie obowiązujący system składkowy pozwala na uzyskanie przychodów przez Narodowy Fundusz Zdrowia na poziomie 3,8 – 4,0 proc. PKB, a więc zdecydowanie za mało na sfinansowanie zakładanego w ustawie wzrostu nakładów. I trudno się tu spodziewać zmian, bo mimo relatywnie dobrej sytuacji na rynku pracy spada liczba osób pracujących na podstawie umowy o pracę. Rośnie za to liczba jednoosobowych działalności gospodarczych, których właściciele odprowadzają składki na ubezpieczenie zdrowotne, niezależnie od uzyskiwanego dochodu.
Rząd nie może nie interweniować
„Spadek nakładów na ochronę zdrowia to scenariusz prawnie dopuszczalny i zgodny z tzw. ustawą 6 proc. Nie wyobrażam sobie jednak sytuacji, by jakikolwiek polski rząd pogodził się z nim i nie interweniował” – mówi Rafał Janiszewski, ekspert ochrony zdrowia, właściciel kancelarii doradczej. Jego zdaniem interwencja taka przyniesie skutek w postaci nie spadku, a wzrostu realnych nakładów na ochronę zdrowia. „Moim zdaniem cała publiczna debata związana z liczeniem nakładów na zdrowie jako odsetka PKB nie ma sensu. Zwolennikom planowania wydatków według procenta Produktu Krajowego Brutto doradziłbym większe zastanowienie nad oparciem planów finansowych o bardziej przewidywalne wskaźniki. Bo na dobrą sprawę – skąd mamy wiedzieć jaki w Polsce będzie PKB za dwa, trzy czy np. osiem lat? A wydatki na zdrowie trzeba przecież często planować w jeszcze odleglejszej perspektywie czasowej. O poziomie wydatków na zdrowie decydują potrzeby pacjentów. A te będą w najbliższym czasie tak duże, że nie można będzie ich zaspokoić bez dodatkowych środków. I niezależnie od sposobu liczenia – po prostu w pierwszej kolejności trzeba wziąć to pod uwagę” – konkluduje Rafał Janiszewski.
„Znam wyliczenia Public Policy. I chciałabym dodatkowo przestrzec: prawdziwy kryzys grozi nam nie dopiero za dwa lata, a już za rok – mówi natomiast dr Małgorzata Gałązka-Sobotka z Uczelni Łazarskiego. Dodaje, że zgodnie z ustawą i analizami makroekonomicznymi, w przyszłym roku wydatki wzrosną o 900 milionów złotych – „To nie tylko za mało, by osiągnąć prognozowany wcześniej odsetek PKB przeznaczanego na zdrowie. To za mało na… cokolwiek, biorąc pod uwagę konieczność spłaty długu zdrowotnego, podwyższenia wynagrodzeń pracowników medycznych, dostępu do nowoczesnych terapii”.
Jej zdaniem konieczna jest debata nie nad tym, czy podwyższać nakłady, ale – skąd wziąć środki na podwyżkę nakładów na zdrowie. „Z podwyżki składki? Z podatków? Możliwości jest wiele. Ważne, byśmy tę debatę rozpoczęli. I jasno określili w niej, na co przeznaczone zostaną środki z podwyżek wydatków” – konkluduje dr Małgorzata Gałązka – Sobotka.
© mZdrowie.pl