Zbiegły się nam w czasie uchwalanie budżetu państwa, Światowy Dzień Walki z Rakiem, ogłoszenie Narodowej Strategii Onkologicznej i start prezydenckiej kampanii wyborczej. Mamy w efekcie hałaśliwą dyskusję typu “kto da więcej”.
Właściwie trzeba się cieszyć, że temat finansowania, organizacji leczenia nowotworów oraz ich profilaktyki stał się taki głośny. Choć oczywiście, w kontekście wyborczym, o onkologii wypowiadają się przede wszystkim politycy, którzy na co dzień nie mają wiele wspólnego z systemem ochrony zdrowia. Ale ma to swoje plusy.
Dobrze, że ktoś ich zbriefuje przed występem do kamery, zapamiętają kilka liczb i czynników ryzyka chorób nowotworowych. Gorzej, że znaczna część tej dyskusji skupia się na gestach i czyichś palcach, zamiast na chorych i medycynie. A najgorzej, że przy tej okazji objawiają się różni stróże moralności, nieznośnie pouczający innych. Im najmniej przeszkadza nieznajomość tematu.
Nasza onkologia – to świetni lekarze, dobra strategia, obiecujący pilotaż, rosnąca liczba pacjentów w programach lekowych. Ale równocześnie – braki kadrowe, rozproszenie leczenia, powolne wprowadzanie innowacji, kłopoty z jakością. Wypowiadając się, każdy z nas dokonuje wyboru, czy plusy przesłaniają mu minusy, czy odwrotnie. I każdy ma swoją rację.
Permanentne niedofinansowanie ochrony zdrowia i mozolne nadrabianie przez Polskę zapóźnień cywilizacyjnych ma swoje prawa. Pierwsze prawo – że nie można wszystkiego zrobić naraz. Drugie – że trzeba się nieustannie starać, cały czas poprawiać i nie spoczywać na laurach. My jednak zwykle o tym zapominamy, popadając w skrajności.
© mZdrowie.pl