Co prawda można było zrobić jeszcze więcej, ale co do zasady dotychczasowe przygotowania przebiegają prawidłowo – oceniają dr Krzysztof Kuszewski i prof. Jarosław Fedorowski.
„To powinno wystarczyć, w naszych przepisach jest już ujęte wszystko, co niezbędne w podobnych wypadkach. A nasze przygotowania oceniłby jako adekwatne, pod jednym warunkiem. Takim, że wszelkie zapewnienia płynące ze strony rządu polegają na prawdzie, że deklaracje odpowiedzialnych osób i podmiotów w całym kraju odpowiadają rzeczywistości że wszystko zostało sprawdzone i że nie dojdzie do sytuacji, w której np. po otwarciu magazynów rezerw okaże się, że ich stan ‘na papierze’ nie odpowiada stanowi faktycznemu” – mówi Krzysztof Kuszewski, epidemiolog, były wiceminister zdrowia.
Najważniejsze posunięcia władz – pasażerowie przybywający do Polski ze stref zagrożenia poddawani są kontrolom zdrowotnym, podejrzani o możliwość zarażenia izolowani, dokupujemy testy na obecność koronawirusa, przewidujemy w razie konieczności przerobienia oddziałów internistycznych na zakaźnie, odwołujemy niektóre imprezy masowe. Po decyzji WHO o ogłoszeniu stanu zagrożenia zdrowia publicznego o znaczeniu międzynarodowym Ministerstwo Zdrowia ogłosiło treść rozporządzenia w sprawie zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2. Na jego podstawie polskie szpitale postawiono w stanie podwyższonej gotowości, rząd wyasygnował dodatkowe 100 mln zł na walkę z koronawirusem.
W treści rozporządzenia resort ogłosił, że zakażenie koronawirusem SARS-CoV-2 „zostało objęte przepisami o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi” i zarządził żadnych dodatkowych, nie objętych innymi dokumentami środków i procedur.
Krzysztof Kuszewski podkreśla, że największe potencjalne zagrożenie – to ewentualne nietypowe zachowanie wirusa. „Musimy ciągle pamiętać i uwzględniać fakt, że wirusy nieustannie mutują. I dzisiejsze uspokajające doniesienia mówiące o jego stosunkowo niewielkiej zjadliwości rzeczywistość zweryfikuje w ten sposób, że będziemy mieli do czynienia z nowymi mutacjami, znacznie groźniejszymi. Tego obawiałbym się najbardziej” – mówi Krzysztof Kuszewski.
Włochy jako pierwsze europejskie ognisko epidemii – to paradoksalnie nie jest najgorsza wiadomość. „To kraj, w którym sprawnie funkcjonują służby medyczne, działa dobra inspekcja sanitarna. Takie kraje z reguły lepiej radzą sobie zagrożeniami epidemiologicznymi. Z niepokojem o wiele większym nasłuchuję natomiast wiadomości z Ukrainy. To kraj o stosunkowo słabym systemie ochrony zdrowia, a bardzo blisko związany z Polską. Gdyby to właśnie tam wybuchła epidemia koronawirusa, bylibyśmy poważnie zagrożeni” – mówi Krzysztof Kuszewski.
Główny ciężar walki z ewentualną epidemią w polskich warunkach spadnie na szpitale. To najlepsze z możliwych rozwiązań, a dla nas stanowi poważne wyzwanie organizacyjne. Profesor Jarosław Fedorowski, szef Polskiej Federacji Szpitali, jest ostrożnie optymistyczny w swoich ocenach. „W naszej organizacji przeprowadziliśmy ankietę, z której wynika, że nasze lecznice są dobrze przygotowane na taką ewentualność. Trwają dodatkowe szkolenia adresowane do personelu, a gdy chodzi o ewentualne braki materiałów ochronnych: część zapasów zgromadziliśmy we własnym zakresie. Tylko część, dlatego cieszy nas zapowiedź pomocy z rezerw rządowych w tym zakresie. Jeżeli zgłaszane przez nas zapotrzebowanie zostanie pokryte, nie będzie braków w tym zakresie” – lider PFSz.
Zwraca przy tym uwagę, że w polskich warunkach trudno będzie przeprowadzić zadanie przekształcenia części oddziałów internistycznych w zakaźne. „Mamy słabą infrastrukturę, nie jesteśmy w stanie w sposób prosty wydzielić części oddziałów internistycznych. Łatwiej nam zamknąć od razu cały oddział i w ten sposób zmienić go na zakaźny. Gdy zajdzie konieczność, tak się stanie, ale wtedy pojawi się problem z niedostatkiem miejsc na oddziałach internistycznych” – mówi Jarosław J. Fedorowski.
Zastrzeżenia prezesa Polskiej Federacji Szpitali dotyczą natomiast uruchomionej przez resort infolinii. „Ta linia ma charakter stricte informacyjny. I nie jest to zły pomysł, ale znacznie lepszym byłoby uruchomienie linii oferujące pomoc telemedyczną. Tak, by obsługujący ją pracownicy nie tylko potrafili skierować do punktu oferującego pomoc, a dokonali głębszego wywiadu, choćby na podstawie niedawno wprowadzonych przepisach o teleporadach. Wiązałoby się to z zatrudnieniem do pracy w infolinii osób z odpowiednim przygotowaniem medycznym. To byłoby droższe, ale w ostatecznym rachunku opłaciłoby się. Bo moglibyśmy uniknąć szeregu niepotrzebnych wizyt pacjentów w szpitalach” – mówi Jarosław J. Fedorowski.
© mZdrowie.pl