WHO obserwuje zmiany w ochronie zdrowia zachodzące pod wpływem pandemii. Chcemy pokazać, jak wygląda sytuacja w poszczególnych krajach i porównać polityki prowadzone w związku z epidemią. Będziemy dyskutować o tym, jak sobie poradzić w postkowidowskiej rzeczywistości.
Jako polski ekspert współpracuje pani z WHO. Proszę szerzej opowiedzieć o nowym projekcie związanym z walką z COVID19.
Dr Iwona Kowalska-Bobko, prof. UJ, kierownik Zakładu Polityki Zdrowotnej i Zarządzania, Instytut Zdrowia Publicznego, Uniwersytet Jagielloński, Collegium Medicum – W ramach Europejskiego Obserwatorium do Spraw Systemów Zdrowotnych i Polityk, które działa przy europejskim oddziale WHO, współpracuję wspólnie z innymi ekspertami z Instytutu Zdrowia Publicznego CM UJ na rzecz sieci Health Policy Monitor. Celem Monitora jest raportowanie o zmianach zachodzących w rodzimych systemach zdrowotnych. Na początku kwietnia zostaliśmy poproszeni o to, by uczestniczyć w pracach mających na celu pokazanie, w jaki sposób system zdrowotny zareagował na pandemię koronawirusa. 4 kwietnia powstała specjalna strona internetowa, na której eksperci z różnych krajów publikują raporty z każdego kraju. Polski raport został już trzy razy zaktualizowany, a mamy obowiązek robienia tego przynajmniej raz w tygodniu, ponieważ sytuacja jest dynamiczna.
Jak wypadamy na tle innych krajów?
Polska zastosowała dość restrykcyjną ścieżkę walki z pandemią, bardzo szybko zareagowała na sytuację, wprowadzając szereg obostrzeń. Brytyjczycy bardzo zwlekali z podjęciem takiej decyzji, wprowadzili zakazy dopiero w momencie, gdy skala zachorowań i zgonów była wysoka. Najciekawszym, choć niekoniecznie dobrym, przykładem reakcji jest Szwecja, która do dziś nie zamknęła szkół czy uniwersytetów. Skala zachorowań jest jednak w Szwecji wyższa niż np. w Danii, która wprowadziła podobne do Polski ograniczenia. Wniosek z tego, że zasady reżimu się jednak sprawdzają. Podkreślam, że nie jestem epidemiologiem, więc trudno mi to oceniać pod kątem medycznym. Porównujemy dane, ale pytanie brzmi, czy one są w ogóle porównywalne. Byłyby, gdybyśmy robili testy w takiej samej ilości jak w innych krajach. Jednak według oficjalnych statystyk odnoszących się do całościowej polityki antykowidowskiej, Polska nie wygląda źle, więc wychodzi na to, że przyjęte przez rząd rozwiązania okazały się słuszne.
Skąd dane do sporządzenia tych raportów?
Dostaliśmy do wypełnienia bardzo szczegółowy kwestionariusz, opracowany przez Europejskie Obserwatorium do spraw Systemów Zdrowotnych. Pytania zostały ujęte w sześciu blokach, m.in. prewencji, finansowania, zarządzania czy infrastruktury. Eksperci w poszczególnych krajach opisując sytuację u siebie odpowiadają zatem na te same pytania, co czyni te raporty porównywalnymi. Informacje są agregowane w podobny sposób.
W Polsce zbieraliśmy informacje z materiałów różnych instytucji, dostępnych raportów, sprawdzaliśmy informacje prasowe. Mamy w zespole pana mgr. Rafała Halika z PZH-NIZP, który analizował wszystkie dane. Współpracujemy z finansistami i ekonomistami, takimi jak prof. Christoph Sowada i dr Marzena Tambor, którzy odpowiadają za dział finansowy. Wspólnie z moim zespołem odpowiadam za kwestie dotyczące prewencji, polityki zdrowotnej i infrastruktury. Staraliśmy się stworzyć zespół, który ma kompetencje w udzielaniu odpowiedzi na zadawane w kwestionariuszu pytania, ale też segregowania informacji, potwierdzania danych.
Czy planujecie Państwo przełożyć te dane na późniejsze rekomendacje?
Myślę, że tak będzie. Póki co chcemy zrobić pewną rekonstrukcję sytuacji, wymiar informacyjny jest naszym głównym celem. Chcemy pokazać, jak wygląda sytuacja w poszczególnych krajach, porównać polityki prowadzone w związku z epidemią. Będzie to na pewno jeden z głównych tematów wszelkich debat i nie wyobrażam sobie, że nie będziemy dyskutować o tym, jak sobie poradzić w postkowidowskiej rzeczywistości. Będziemy musieli się mierzyć z masą obostrzeń, które staną się naturalne, będziemy musieli nauczyć się z nimi żyć.
Niezależnie od prac na rzecz Obserwatorium i tego projektu, o którym dziś rozmawiamy, specjaliści myślą o tych rekomendacjach. Jest to kwestia bardzo złożona, mamy wiele obszarów, które trzeba będzie przemodelować, dostosować do obecnych warunków, w tym przede wszystkich jak bezpiecznie zapewnić korzystanie ze świadczeń zdrowotnych. Obecnie mam wrażenie, że system jest przepustowy, ale pacjenci się go boją. Zdarza się, że przesuwane są terminy leczenia szpitalnego zaplanowane na drugą połowę 2020 r. Ludzie w obecnej sytuacji nie chcą z nich korzystać, odmawiają. Strach przez kontaktem z opieką zdrowotną może być sporym problemem, który będzie skutkował zwiększoną zachorowalnością i śmiertelnością. Trzeba tak zorganizować system, żeby był bezpieczny, aby udało się pokonać tę barierę mentalną.
Jak wygląda sytuacja kadrowa w ochronie zdrowia?
Kwestia tego, co zrobimy z zasobami ludzkimi, jest niesłychanie ważna. Już teraz mamy za mało pielęgniarek i lekarzy, nakłaniamy do wsparcia lekarzy przez inny personel, np. fizjoterapeutów. Tak naprawdę nie wiemy, jakie mamy zasoby kompetencji na rynku usług zdrowotnych ani jak je możemy wykorzystać. Musimy iść w kierunku identyfikowania kompetencji, zastanowić się, jakie nowe zawody są nam potrzebne, aby wesprzeć pracę lekarzy.
Myślę, że brakuje specjalistów zarządzania w sytuacjach kryzysowych, specjalistów od zdrowia populacyjnego i bezpieczeństwa zdrowotnego. Kwestia prewencji i edukacji zdrowotnej jest niesamowicie ważna. Nie można zamykać na uczelniach takich kierunków jak zdrowie publiczne, bo zainteresowanie nimi wzrośnie. W obecnej sytuacji zaczynamy rozumieć, czym może skutkować zagrożenie zdrowia populacyjnego. Takich specjalistów potrzebują samorządy, szpitale, ale też biznes – np. wejście na teren budowy będzie wymagało sprawdzenia warunków epidemiologicznych i określenia warunków bezpieczeństwa zdrowotnego. Te nowe, postkowidowskie uwarunkowania, które już dziś są zauważalne, mogą niestety na trwałe wpisać się w naszą rzeczywistość. Teraz mamy COVID-19, za chwilę może pojawić się jakiś nowy wirus, z którym będziemy musieli skutecznie walczyć.
Personel medyczny apeluje teraz o podwyżki. Jedni twierdzą, że to nieetyczne w tej sytuacji, inni mówią, że praca w tak ekstremalnych warunkach wymaga dodatkowego wynagrodzenia.
To niesłychanie trudne pytanie. Skoro listonosz dostanie dodatkowe wynagrodzenie za to, że rozniesie koperty do głosowania (o ile do niego dojdzie), to dlaczego nie zapłacić więcej pracownikom opieki zdrowotnej, którzy pracują w trudnych warunkach i świadczą usługi ponadwymiarowe? To jest coś, co naturalnie przychodzi nam do głowy. Z drugiej strony wiemy, że budżet jest ograniczony.
Czy można zadowolić obie strony?
Rozumiem te żądania płacowe. Ogromne obciążenie lekarzy i pielęgniarek wynika z faktu, że do tej pory nie zastanowiliśmy się, jak wykorzystać wszystkich pracowników systemowych. Fizjoterapeuci nie mogą teraz świadczyć usług i mają zamknięte gabinety, a jednocześnie są zmuszani do tego, żeby wejść na oddziały. Z ich punktu widzenia jest to niekonsekwencja – nie mogą praktykować, a jednocześnie są wpychani w miejsca wysokiego ryzyka.
W gabinetach lekarza rodzinnego w Niderlandach wstępny wywiad robiony jest przez sekretarkę medyczną, która kieruje nas dalej, najczęściej do pielęgniarki albo do fizjoterapeuty i ten specjalista podejmuje leczenie. Jeśli uważa, że konieczna jest konsultacja lekarska, pacjent jest kierowany do lekarza, ale w tym samym czasie ma robione badania, ponieważ laboratoria są na miejscu.
Gdybyśmy zrobili dobrą rekonstrukcję, sprawdzili, kogo mamy na rynku i jak zbudować zespół kompetentnych specjalistów, moglibyśmy odciążyć lekarzy i pielęgniarki. Mamy ratowników medycznych, fizjoterapeutów, dietetyków, farmaceutów, diagnostów laboratoryjnych, elektroradiologów, różnych techników – wielu specjalistów, których nie wykorzystujemy, jednocześnie dociskając te dwie grupy zawodowe. Lekarze i pielęgniarki mają wysokie żądania płacowe, ponieważ czują się na granicy wykorzystania. Gdyby wesprzeć regulacyjnie, edukacyjnie i praktycznie wprowadzanie na rynek nowych zawodów oraz nadać wyraźne, nowe uprawnienia zawodowe dla wspomnianych wyżej profesjonalistów – to niektóre problemy kadrowe w systemie można byłoby rozwiązać. Profesor Marian Zembala od wielu lat apeluje o wprowadzenie zawodu asystenta lekarza. Mamy mnóstwo zawodów, które mają przygotowanie medyczne lub paramedyczne, dlaczego ich nie wykorzystujemy?
Mamy ratowników medycznych, którzy są na pierwszej linii frontu, a ich zarobki pozostawiają wiele do życzenia.
Dokładnie. To komu teraz należy dać te podwyżki? Lekarzom, którzy i tak – w lwiej części – zarabiają więcej niż inni, czy innej grupie? Pielęgniarki są najbardziej eksploatowane, ale to one głównie są przeciwnikami oddania kompetencji ratownikom.
Jest chęć ze strony decydentów, żeby wprowadzić realne zmiany?
Myślę, że da się przekonać decydentów, pod warunkiem znalezienia konsensusu na poziomie pracowników – izb i związków zawodowych. Żaden minister nie będzie proponował zmian, które skonfliktują poszczególne grupy. To pracownicy muszą zrozumieć, że praca zespołowa daje więcej profitów niż bazowanie wyłącznie na swoich kompetencjach i okopywanie się na pozycjach. W Holandii higienistki stomatologiczne mogą leczyć zęby mleczne i robić zdjęcia RTG.
Czy te rozwiązania, które już wprowadziliśmy, czyli e-recepta i poszerzenie obszaru telemedycyny, mogą w dużym stopniu zwiększyć wydolność systemu?
Przeciwnicy e-recepty powinni teraz posypać głowę popiołem. To jest coś, co daje nam możliwość dostępu do leków. Mam nadzieję, że telekonsultacja stanie się w publicznym systemie stałą formułą udzielania świadczeń.
Paradoksalnie, tegoroczny budżet na ochronę zdrowia ratuje fakt, że liczymy 6 proc. PKB z dwóch lat wstecz. Za dwa lata pieniędzy będzie znacznie mniej, trudniej będzie finansować nowe terapie.
Nie zazdroszczę ani Agencji Oceny Technologii Medycznych, ani Ministerstwu Zdrowia. Sytuacja będzie bardzo trudna, trzeba będzie podjąć decyzję, co i na jakich zasadach refundujemy. Obawiam się, że w pierwszej kolejności stracą cierpiący na choroby rzadkie. W sytuacji ograniczonych zasobów i dylematów redystrybucyjnych środki przeznacza się na grupy większe, np. cukrzyków. Sytuacja jest niestety ogromnie wrażliwa, obciążająca i wielowymiarowa.
© mZdrowie.pl