Tematem tygodnia w ochronie zdrowia są bez wątpienia szpitale powiatowe. Poskarżyły się na fatalne finansowanie, wręcz systemowe wkręcanie w długi. Pochylił się nad tym rząd i obiecał dosypać pieniędzy.
Ale mało kto zadał sobie, czy w ogóle, a jeżeli jak – to po co nam te szpitale są potrzebne. Są poważne argumenty na „nie”. Postęp technologiczny w medycynie sprawił, że w skrócił się czas wymaganej hospitalizacji. Mamy w Polsce za dużo szpitalnych łóżek. A za mało takich, które znajdują się w wysyconych najnowszym sprzętem (bardzo drogim) placówkach. Takich, w których pracuje wysoko wyspecjalizowana w swoich konkretnych dziedzinach medycyny kadra. Te wszystkie argumenty wskazują na konieczność koncentracji sił i środków w mniejszej niż dotychczas liczbie lecznic, ale za to lepiej przygotowanych do leczenia na najwyższym światowym poziomie.
Niebagatelny jest też argument historyczny. Polska sieć szpitali powstawała ponad sto lat temu według tzw. reguły furmanki. To znaczy – do najbliższego szpitala nie powinno być dalej niż kilka godzin jazdy furmanką. Świat się zmienił, ale ta reguła de facto w polskiej ochronie zdrowia obowiązuje po dziś dzień. Sieć szpitali pozostaje bez zmian.
Dlaczego zatem, gdy Dania zredukowała liczbę swoich szpitali o więcej niż połowę, a do podobnego posunięcia szykują się Niemcy – my trwamy przy gęstej sieci szpitali powiatowych?
Odpowiedzią jest polityka. Po prostu szpital – to w wielu polskich powiatach największy pracodawca. A starosta, który dopuściłby do jego zamknięcia miałby znacznie mniej szans (o ile zachowałby je w ogóle) na wygranie kolejnych wyborów.
Drugim problemem jest odpowiedź na pytanie, kto miałby przejąć rolę gospodarza prowadzącego szpitale. Według ekspertów, powiat – to za mało, a województwo – za dużo. Testowaliśmy już to w czasach PRL, gdy powstawały niesterowalne wojewódzkie molochy, które z czasem, nawet już po upadku PRL, generowały trudne do udźwignięcia straty budżetowe.
Pożądaną opcją byłyby regiony obejmujące kilka powiatów. Szkopuł w tym, że w Polsce nie ma takiego poziomu administracyjnego jak region, nie ma tam żadnej instytucji, która zdolna byłaby nadzorować nowoczesny szpital. Nie ma i nie będzie. Trzeba by zatem zdecydować, czy odebrany powiatom zarząd nad szpitalami przekazać marszałkowi województwa, czy administracji rządowej (wojewodom). Dyskusja na ten temat wywołałby na pewno namiętne spory polityczne.
Ale dlaczego bać się takiej dyskusji? Trzeba ją podjąć – bo jeszcze większy strach wywołać musi brak tej dyskusji. Nie rozmawiamy, nie kombinujemy, jak problem rozwiązać. I dlatego mamy to co mamy. Na naszych oczach obserwujemy agonię setek szpitali powiatowych, które dostają „za dużo by umrzeć, ale za mało by żyć”.
A jak brzmi vox populi? No cóż, obywatele Polski Powiatowej rzeczywiście chcą mieć „na swoim terenie” szpital. Ale gdy już się rozchorują – ze wszystkich sił starają się dostać do szpitali i klinik o wyższym poziomie referencyjności. Bo ich powiatowe nie są w stanie nadążyć za postępem w medycynie. Warto ten argument wykorzystać w ewentualnej dyskusji nad ich przyszłością.
Podobnie jak i ten, że przy nadmiarze szpitali „ostrych” mamy znaczący niedobór Zakładów Opieki Leczniczej. Tu chyba należy szukać rozwiązania kwestii szpitali powiatowych – w przekształceniach. I tak na przykład w leczeniu udarów: krótkie, intensywne leczenie w jednostce wysokowyspecjalizowanej – i odesłanie na rehabilitację do powiatu. Dziś to niemożliwe. Ze stratą dla pacjentów.
(Bartłomiej Leśniewski)