Mimo nagłego wzrostu liczby zakażeń koronawirusem, rząd na razie nie rozważa powrotu do lockdownu w całej Polsce. Możliwy jest jednak taki scenariusz w około 20 powiatach, gdzie liczba zakażeń jest najwyższa. „To znacznie lepszy pomysł niż blokowanie na powrót całego kraju” – ocenia Jerzy Gryglewicz z Uczelni Łazarskiego.
„Zespół nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji, przedyskutował natomiast kwestie obostrzeń, które mogą być wprowadzanie w poszczególnych powiatach, gdzie liczba zakażeń będzie największa” – zapowiedział rzecznik rządu Piotr Müller po posiedzeniu Rządowego Zespołu Zarządzania Kryzysowego. Jego zdaniem, może to dotyczyć około 20 powiatów i oznaczać powrót do ograniczenia liczby osób w sklepach, restauracjach czy kinach, rozważenia podobnych ograniczeń w innych zakładach usługowych. „Chcemy dostosować ewentualne obostrzenia do zagrożenia, nie wprowadzać ich tam, gdzie nie są koniecznie” – mówił Piotr Müller.
Podobną strategię walki z pandemią przyjęła Belgia. Po tym, gdy władze tego kraju ustaliły, że za wzrostem liczby zachorowań na C-19 stoi przede wszystkim przyrost nowych wypadków w jednej tylko prowincji, Antwerpii, zdecydowano się na wprowadzenie tam godziny policyjnej. W określonych godzinach wszyscy mieszkańcy mają obowiązek przebywać w domu i mogą wychodzić tylko w wyjątkowych sytuacjach, np. gdy szukają pomocy medycznej lub wykonują pracę, której nie można wykonać w domu. Władze zaapelowały, by do tego regionu nie przybywali mieszkańcy innych dzielnic tego kraju.
Czy podobny scenariusz może być wprowadzony na przykład na Śląsku? „Raczej nie. Nie będzie też żadnych kordonów sanitarnych, choć słyszałem, że krążą już podobne plotki. Ja zresztą uważam, że wprowadzanie żadnych dodatkowych ograniczeń, nawet tych lokalnych, nie jest w Polsce w ogóle potrzebne. Ograniczenia, które obowiązują, są zupełnie wystarczające. My mamy kłopot nie z ich literą, ale z ich przestrzeganiem” – mówi dr Konrad Hennig z Klubu Jagiellońskiego.
Jego zdaniem konieczne są nie tylko apele i namowy, ale także kontrole i kary dla osób nie przestrzegających zaleceń, jak choćby noszenia maseczek w pomieszczeniach zamkniętych. „Koszty lockdownu są ogromne, skutkują utratą zarobków i miejsc pracy. Każdy, kto nie przestrzega ustalonych zasad szkodzi współobywatelom, państwu, gospodarce. Powinniśmy się przed takim postępowaniem chronić sami, powinny nas też przed takimi zachowaniami innych osób chronić władze” – dodaje Konrad Hennig.
Zdaniem Jerzego Gryglewicza, eksperta Uczelni Łazarskiego strategia stosowania lokalnych obostrzeń w miejsce ogólnokrajowych jest właściwym posunięciem – „Jest zresztą zalecane zarówno przez WHO oraz inne międzynarodowe organizacje. Nasza gospodarka poniosła ogromny koszt związany lockdownem przeprowadzonym w skali ogólnokrajowej. Starajmy się zatem uniknąć powtórki. Odpowiednia interwencja w miejscach najbardziej zagrożonych pozwoli uniknąć strat w skali kraju.”
„W podobny sposób powinniśmy różnicować działy gospodarki, zakłady pracy, instytucje. Dzielić je według stopnia zagrożenia i specjalnych zabezpieczeń żądać tam, gdzie zagrożenie jest największe. Brać też powinniśmy pod uwagę stan ochrony zdrowia, obłożenie łóżek szpitalnych, wykorzystanie respiratorów. Lockdown wprowadziliśmy w obawie przed tym, że nasz system ochrony zdrowia nie wytrzyma napływu pacjentów, którzy wymagają pomocy szpitalnej. Obecnie, gdy okazuje się, że system wytrzymuje, że pomocy wymaga niewielki odsetek spośród codziennie wykrywanych przypadków, że respiracji wymaga niewielu chorych – można myśleć o tym, by inaczej traktować zagrożenie i nie paraliżować ponownie całego kraju” – dodaje Jerzy Gryglewicz.
© mZdrowie.pl