Nie jesteśmy użytkownikami, a użytkowanymi; uzależniliśmy się od cyfrowego świata i pozwoliliśmy, aby to samo spotkało nasze dzieci – uważa Daniel Dziewit, specjalista ds. uzależnień, autor książki “Homo Enter, czyli jak nie zostać złowionym”.
– Jeśli wierzyć statystykom, to w ostatnich miesiącach zapadalność na depresję wśród nastolatków i młodych ludzi do 25. roku życia podwoiła się – twierdzą naukowcy z University of Calgary. Możemy przyjąć, że za tymi danymi stoi pandemia…
Daniel Dziewit – Tak. To było wydarzenie absolutnie nagłe, nieprzewidywalne, które zaskoczyło wszystkich. Wzbudziło lęk, wręcz panikę, odczucia, z którymi na co dzień nie zwykliśmy się mierzyć. Ale trudno się dziwić – obrazy trumien zmarłych na koronawirusa, przewożonych ciężarówkami (jak to było we Włoszech), obrazy ciał palonych na przyulicznych stosach całopalnych (jak w Indiach) to więcej, niż młody człowiek wychowany w sytym, bezpiecznym kraju Zachodu może znieść.
– Uciekamy od makabry. Np. oglądając horror, często zakrywam sobie oczy. A co zrobili młodzi, kiedy pandemia i jej skutki zajrzały im w oczy?
– Uciekli do świata wirtualnego, w którym zresztą już od dawna tkwili na 50 proc. A teraz pogrążyli się w nim całkowicie. Tym prościej, tym szybciej, że ów świat zaawansowanych technologii cyfrowych daje łatwe rozwiązania wszystkich problemów, które nas trapią. Kiedy weszliśmy w fazę pandemii i związanych z nią lockdownów, algorytmy pozwoliły nam przeorganizować całe dotychczasowe życie. Szkoła, praca, zarabianie pieniędzy, spotkania ze znajomymi, randki… Jeśli starsi, dorośli ludzie jeszcze jakoś z tego starali się wyrwać, choć było im trudno, to dzieciaki całkiem się w tym zatopiły.
– I utonęły.
– Zostały do tego utonięcia zmuszone. Mało który z dorosłych na początku tego całego zamieszania się nad tym zastanawiał – jak świat cyfrowy przeformatuje mózgi najmłodszych. Wprawdzie od lat wiemy, że przesiadywanie przez cały dzień przed monitorem komputerowym nie może się dobrze skończyć, niemniej jednak teraz mieliśmy przed sobą wyzwanie chwili, na które chętnie się zgodziliśmy. Mając jednocześnie w tyle głowy, że posadzenie dzieci, np. 10-letnich, przed komputerem na wiele godzin dziennie, nie może nie odbić się bez śladu na ich psychice.
– Nie jestem dzieckiem, ale sama zauważam, że odosobnienie, brak relacji takich twarzą w twarz, tkwienie w wirtualu, mi zaszkodziło. A jak to się przeniosło na najmłodszych?
– Na przykład tak, że w USA zmalała liczba zabójstw, natomiast wrosła liczba samobójstw. Także w Polsce było najwięcej od lat samobójstw w grupie najmłodszych – 116 osób poniżej 18 r.ż. w 2020 r. wobec 98 rok wcześniej i 97 w 2018 r. Zresztą młodzi ludzie – już na jakiś czas przed pandemią, bo w 2019 r. – „odjeżdżali” z naszego realnego świata. Świetnie opisuje to prof. Jean Twenge w książce: “iGEN. Dlaczego dzieciaki dorastające w sieci są mniej zbuntowane, bardziej tolerancyjne, mniej szczęśliwe”. Badaczka nie zadowoliła się ankietami, które zostały wypełnione przez osoby w wieku od 18 do 24 lat, ale także przeprowadziła badania terenowe. Ich wyniki dają do myślenia. Nastolatki, które korzystają ze smartfonu przez dwie godziny dziennie – wydawałoby się, że niewiele – są niecierpliwe, zaczynają myśleć o samobójstwie. Jeśli czas wpatrywania się w ekran smartfonu dobija do pięciu godzin na dzień ryzyko, że młody człowiek targnie się na swoje życie, wzrasta kilkukrotnie.
– Dzieciaki nie widzą problemu w tym, że żyją w wirtualu. Nie znają innego życia…
– Otóż nie do końca tak jest. Jedna z respondentek wspomnianego badania napisała, że jest niezadowolona z życia. Powodem jest to, że wielu z jej przyjaciół jest uzależnionych od smartfonów i nie chce się im gadać z nią “na żywo”. To wpadnięcie w świat wirtualny ma tyleż samo dobrych efektów, co złych, więc ich moralna ocena jest niejednoznaczna. Bo jeśli w USA spadła liczba zabójstw, to świetnie. Ze wzrostu liczby samobójstw nie sposób się cieszyć. Czy dobrym zjawiskiem jest to, że opustoszały puby, galerie handlowe, dyskoteki, że młodzi ludzie przestali tańczyć, rozmawiać ze sobą i spotykać się ze sobą na żywo? Siedzą w domu i nie chcą z niego wychodzić. Dziś statystycznie w sieci młody człowiek spędza 7,5 godziny dziennie.
– Jak z niego wyjść?
– Nie mam recepty. Wirtualny świat jest dużo bardziej atrakcyjny, niż ten realny. Obiecuje wszystkiego więcej, szybciej, bardziej kolorowo. Oferuje prostsze rozwiązania np. z poruszaniem się w biurokratycznym żywiole, te e-dowody, e-podpisy – to jest świetne. Ale sieć to nie tylko komunikacja administracyjna, to przede wszystkim emocje, to nimi się manipuluje. Spada więc poziom koncentracji, dzieci odrabiają lekcje niesamodzielnie tylko w grupach, ściągają, w dodatku dorosłym, mniej sprawnym w poruszaniu się w cyfrowej rzeczywistości i zapracowanym, trudno przyłapać je na takich praktykach. Jest jeszcze jedna niepokojąca sprawa – młodzi z pokolenia iGen (według badań profesor Jean Twenge), czyli urodzeni w 1995 r. i później, na skutek pandemii cofnęli się w rozwoju o jakieś pięć lat. To oznacza, że np. osiemnastolatek, tak na prawdę, jest na poziomie – intelektualnym i emocjonalnym trzynastolatka. Oglądają śmieszne filmiki, komunikują się za pomocą obrazków. Nie lubią rywalizować, boją się konfrontacji, nie przyjmują krytyki. Niewinna uwaga, nawet konstruktywna, skierowana w ich kierunku może doprowadzić do kryzysu psychicznego. Są leniwi, mają kłopoty ze snem.
– Z czego to wynika?
– Z przebywania w odrealnionym, bańkowym świecie właśnie. Z przeświadczenia, że każdy użytkownik może zostać celebrytą, znanym, podziwianym i bogatym. Z budowania swojej tożsamości w oparciu o kruche cyfrowe „autorytety”.
– W swojej książce pt. „Homo Enter, czyli jak nie zostać złowionym”, która niedawno ukazała się na rynku, pisze Pan nie o użytkownikach, ale o użytkowanych.
– Bo już dawno z ludzi, klientów, przekształciliśmy się w mienie cyfrowe – o czym nadmienia w swojej książce pt. ”Wiek kapitalizmu inwigilacji” prof. Shoshana Zuboff. I big-techy dobrze potrafią ten ludzki zasób wykorzystać, zarabiają miliardy. Więcej niż kiedykolwiek jakiekolwiek największe, najpotężniejsze firmy. A to wszystko dzięki nam, którzy oddajemy im wszystko, całe swoje życie – strachy i radości, depresje, dzieci, zwierzęta… Ten ogrom danych sprawia, że wszystko można nam wcisnąć – zarówno towary, jak i idee. I zarobić. Zabijając przy tym demokrację, o czym pisze w książce „Ludzie przeciw technologii. Jak Internet zabija demokrację (i jak ją możemy ocalić)” Jamie Bartlett. Niby o tym wiemy, ale zdołaliśmy się już uzależnić od scrollowania. Co gorsza, pozwoliliśmy, aby uzależniły się od niego nasze dzieci. To identyczny mechanizm, jaki wykorzystywany jest przez konstruktorów np. jednorękich bandytów: co jakiś czas gracz zostaje obsypany deszczem monet, co pobudza układ nagrody i daje nadzieję na więcej. W sieci możemy liczyć na lajki, na udostępnianie naszych postów, to proste techniki perswazyjne. Jak pisze w swojej bestsellerowej książce pt. „Płytki umysł. Jak Internet wpływa na nasz mózg” Nicholas Carr, doświadczamy właśnie odwrócenia intelektualnej ewolucji naszego gatunku. Z czcicieli wiedzy i mądrości znów stajemy się myśliwymi i zbieraczami, tym razem w elektronicznym lesie pełnym informacji. Internet wkroczył w nasze życie i bezpowrotnie je przewartościował. Przekształcił sposób, w jaki myślimy i działamy. Nasze problemy z koncentracją, coraz krótsze i uboższe wypowiedzi oraz problemy z przyswajaniem długich tekstów nie są dziełem przypadku. Jest to szczególnie istotne w odniesieniu do młodych ludzi, gdyż mózg kształtuje się do trzeciej dekady życia. Jeśli jest przebodźcowany, ulega zniekształceniu. Ale przecież nieograniczony dostęp do Internetu jest dziś w świecie zachodnim uważany za jedno z praw człowieka. Nie tak, jak w Chinach, gdzie w godzinach od 22.00 do 6.00 rano obowiązuje zakaz gry w sieci, a i tak działa tam 400 ośrodków leczenia z uzależnień cyfrowych.
– Byłby Pan za takim zakazem w Polsce?
– Przecież to zupełnie nierealne. Natomiast jestem za edukacją, dlatego napisałem tę książkę. Ma ona być takim brykiem dla rodziców i nauczycieli, z którego nie tylko dowiedzą się, czym grozi niczym nieograniczone surfowanie po cyfrowym oceanie, ale także – bo często sami tego nie wiedzą – w jaki sposób spędzać z dzieckiem czas w realu. Ja np. muzykuję ze swoją córeczką – ona gra na flecie, ja na gitarze. Gramy w rzutki, w remika, w statki. Dzięki temu np. nauczyła się liczyć powyżej tysiąca zanim jeszcze skończyła pięć lat. I jeszcze jedna ważna rzecz: pozwalam swojej córce się czasem nudzić. Nic tak nie rozwija kreatywnego myślenia.
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)