Wszystko wskazuje na to, że wydatki na refundację leków w tym roku nie wzrosną, a już na pewno nie osiągną 16,5 proc. budżetu NFZ. Jeśli budżet NFZ byłby mocno zagrożony, rząd dysponuje narzędziami do obniżenia wydatków także na refundację leków. W Polsce nie zapowiada się jednak czarny scenariusz, epidemia nie wywołuje takich skutków jak w niektórych krajach – ocenia prof. Marcin Czech.
– Jak wygląda system ochrony zdrowia od strony finansowej po ponad miesiącu zamrożenia gospodarki i aktywności społecznej?
Profesor Marcin Czech, Instytut Matki i Dziecka – To jest bardzo trudne pytanie. Z jednej strony wszystkie działania związane z walką z pandemią kosztują – choćby tysiące przeprowadzanych testów, których cena jednostkowa wynosi kilkaset złotych czy środki ochrony osobistej i dostosowanie szpitali. Wstrzymanie bądź ograniczenie działalności przez wielu przedsiębiorców spowodują, że wpływy Funduszu ze składek ubezpieczenia zdrowotnego będą niższe. Z drugiej strony zamrożony jest w dużym stopniu system planowych przyjęć i zabiegów, co nieco zmniejszy płatności NFZ. Bardzo dużo zależeć będzie od tego, jak szybko gospodarka wróci do normalnego funkcjonowania.
– Czy polskie PKB będzie w 2020 roku mniejsze w porównaniu z rokiem poprzednim?
– Dzisiaj jeszcze nie zaryzykowałbym prognozy, że dotknie nas recesja. Wydaje mi się, że w Polsce wzrost gospodarczy nastąpi, choć na pewno niższy od przewidywanego przed epidemią, powiedzmy że w okolicach minus 0,5 – 1 proc., ale to trochę wróżenie z fusów. Istotną rolę ma do odegrania sektor finansowy, gdzie już nastąpiła korekta stóp procentowych. Rząd daje silny impuls w podaży pieniądza.
– Biorąc te wszystkie zmienne pod uwagę, czy plan finansowy NFZ na 2020 rok zmieni się w ten sposób, że będzie mniej pieniędzy do wydania?
– To zależy od wpływu epidemii na gospodarkę. Jeśli spełni się optymistyczny scenariusz, w którym gospodarka zacznie w miarę normalnie funkcjonować już w wakacje – to prawdopodobnie biznes w znacznym stopniu odbije sobie ten czas zamrożenia. Patrząc choćby na branżę farmaceutyczną – w drugiej połowie roku możemy mieć zatrzęsienie konferencji, kongresów i wydarzeń, które były planowane w drugim kwartale i zostaną przełożone na jesień. W odniesieniu do planu finansowego Funduszu mamy szerokie możliwości dokonywania korekt. Tu rozwiązań jest wiele, np. można nie płacić nadwykonań.
– O ile będą nadwykonania.
– Czy można powiedzieć, że system jest na granicy wydolności i nie wytworzy nadwykonań? W niektórych obszarach rzeczywiście może się tak okazać.
– Natomiast sytuacja na rynku farmaceutycznym nie jest chyba najgorsza.
– Z nieoficjalnych rozmów z firmami farmaceutycznymi, których nazw nie mogę wymienić, wiem że sytuacja sprzedażowa wygląda dobrze. W marcu była rekordowo wysoka, w kwietniu następuje korekta, wynikająca m.in. z konsumpcji zrobionych zapasów. Ale rynek ogólnie rzecz biorąc jest stabilny. Szczerze mówiąc spodziewałem się znacznie większych perturbacji. Pojawiające się zaburzenia logistyczne są na bieżąco rozwiązywane.
– Czy jest szansa, że kwota wydatków na refundację w tym roku znowu wzrośnie?
– Nieco zahamowane jest zużycie leków w programach terapeutycznych. Zamrożona na 4 miesiące lista refundacyjna także stanowi bufor bezpieczeństwa dla płatnika. Nie liczyłbym, że we wrześniu czy listopadzie nowe decyzje refundacyjne nadrobią półroczne zatrzymanie. Nawet z przyczyn czysto organizacyjnych byłoby to trudne, ponieważ zespoły zajmujące się tymi procesami w ministerstwie zdrowia czy AOTMiT mają nowe zadania, na które muszą poświęcić swój czas. Prawdopodobnie pojawią się decyzje poszerzające stosowanie biosymilarów, co jest korzystne dla budżetu i można się także spodziewać innych decyzji oszczędzających wydatki. Z drugiej strony leczenie COVID wymaga stosowania leków, jest sporo innych niewiadomych. Dzisiaj naprawdę nie wiemy, w którym kierunku pójdzie rozwój epidemii. Wszystko jednak wskazuje na to, że wydatki na refundację leków w tym roku nie wzrosną, a już na pewno nie osiągną 16,5 proc. budżetu NFZ.
– Chyba że plan finansowy Funduszu zmniejszy się na tyle, że ten odsetek automatycznie wzrośnie.
– Jeśli budżet Narodowego Funduszu Zdrowia będzie mocno zagrożony, spodziewałbym się uruchomienia mechanizmu “compulsory price cut”, czyli obniżenia wszystkich cen refundacji o pewien procent. Kilka lat temu w czasie kryzysu Grecja zastosowała ten mechanizm, wcześniej był on wykorzystany także w Rumunii. Generalne obniżenie cen o pięć czy siedem procent poprawi sytuację płatnika publicznego i będzie musiało być zaakceptowane przez przemysł. Myślę, że kilka europejskich krajów – jak Włochy czy Hiszpania – wprowadzi takie rozwiązanie, aby ratować finanse swojej ochrony zdrowia. Jeśli oczywiście wyczerpią inne rozwiązania i rezerwy, bo to mocny manewr. W Polsce nie zapowiada się jednak czarny scenariusz, epidemia na razie nie wywołuje takich skutków, jak w niektórych innych krajach.
– A czy mamy szansę, że epidemia doprowadzi do zmian systemowych?
– Epidemia wykazała niedomogi naszego systemu i liczę na to, że przynajmniej kilka potrzebnych rozwiązań zostanie na stałe wprowadzonych. Dobrym kierunkiem myślenia jest na przykład ograniczanie liczby miejsc, w których lekarz czy pielęgniarka pracują jednocześnie. Stan kryzysu wykazał także, które ośrodki są dobrze zarządzane, a które są słabe i powinny zostać zrestrukturyzowane. Uruchomienie rezerw w zarządzaniu i organizacji pracy może przynieść wiele dobrego. Nie ma odwrotu od informatyzacji i wszystkie decyzje poszerzające zakres stosowania telemedycyny również powinny być utrzymane. Potrzebujemy zmian w polityce kształcenia kadr medycznych, przede wszystkim w zadbaniu o deficytowe specjalności.
– Czy epidemia wykazała, że jest potrzebne centralne zarządzanie szpitalami?
– Przede wszystkim przydały się nasze rezerwy, czyli tak zwany nadmiar łóżek i nadmiar liczby szpitali. Międzynarodowe analizy porównujące różne kraje wypadają dla nas korzystnie – nie mamy problemu z miejscami dla chorych na COVID-19, nie brakuje miejsc intensywnej opieki, nie zabrakło respiratorów. Nie musieliśmy budować polowych szpitali, jak to się dzieje w Madrycie, Londynie czy Nowym Jorku. Epidemia wykazała także siłę publicznej służby zdrowia i to, że jest jednak potrzebna, ponieważ prywatne placówki mają tendencję do unikania trudnych procedur, koncentrując się głownie na tych, które przynoszą zyski. Stworzenie sieci szpitali jednoimiennych, w praktyce zarządzanej przez ministra zdrowia, na czas epidemii jest wystarczające. Ich samorządowi właściciele przyjęli to bez żadnych zastrzeżeń, rząd zapewnia im finansowanie – i system działa.
(rozmawiał Krzysztof Jakubiak)
© mZdrowie.pl