Mamy ambitny plan, by Polska stała się krajem „wolnym od dymu” w 2030 roku – czyli krajem, w którym pali mniej niż 10 proc. obywateli. Nie mamy jednak żadnego pomysłu, jak to osiągnąć – to wnioski z zorganizowanej przez samorząd lekarski debaty „Nikotynizm a zdrowie – nowe wyzwania dla zdrowia publicznego”.
„Odsetek regularnych palaczy zmalał z 31 proc. w 2011 roku do 24 proc. w 2015 roku. W 2017 roku odsetek ten nie uległ zmianie” – raportuje Główny Inspektorat Sanitarny. Jak wynika z badań cząstkowych – odsetek ten nadal utrzymuje się na niezmienionym poziomie, lub zmienia w sposób marginalny, w granicach błędu statystycznego. W 2019 roku CBOS – przy innej niż Sanepid metodologii badań odnotował nawet wzrost liczby palących – do 26 proc. Eksperci podkreślają, że podstawowy dotychczas oręż w walce z nikotynizmem – podwyższanie ich ceny zakupu – nie powinien być jedynym.
„Podsumowanie polskich wysiłków w zakresie walki z nikotynizmem wypada blado i można je streścić w czterech punktach. Po pierwsze: trend spadkowy został zahamowany. Po drugie: nie oferujemy skutecznego systemu leczenia uzależnionych. Po trzecie: nie stosujemy metod ograniczających ryzyko zachorowań wśród palaczy. Po czwarte: nie przyjmujemy doświadczeń innych krajów walczących z nikotynizmem, nie oferując przy tym żadnego wkładu własnego do prowadzonej w skali globalnej walki z tym nałogiem” – mówi prof. Bartosz Łoza, prezes Polskiego Towarzystwa Neuropsychiatrycznego.
Jego zdaniem najbardziej uderza w oczy fakt, że polski system ochrony zdrowia nie traktuje nikotynizmu jako choroby, którą można, a nawet trzeba leczyć. „Nie oferujemy osobom uzależnionym skutecznych form terapii. Ignorujemy fakt, że leczenie osób uzależnionych od tytoniu jest mało skuteczne i wielu wypadkach należałoby się zastanowić nad zastosowaniem polityki redukcji szkód, co w praktyce sprowadza się do zastępowania papierosów mniej szkodliwymi produktami. Czyli: odpowiednimi e-papierosami” – mówi Bartosz Łoza.
Trudna terapia
Postępowanie terapeutyczne w wypadku palaczy jest trudne choćby ze względu na… ich postawę życiową. Zwracał na to uwagę prof. Piotr Kuna, kierownik Kliniki Chorób Wewnętrznych, Astmy i Alergii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. „Z przeprowadzonych badań jednoznacznie wynika, że wśród palaczy tytoniu, gdy porównać ich z niepalącymi, mamy znacznie wyższy odsetek osób pijących nałogowo, uprawiających niebezpieczny seks, sięgających po narkotyki. Wyjaśnieniem tego fenomenu jest to, że w każdym społeczeństwie istnieje grupa osób po prostu bardziej skłonnych do różnego typu zachowań ryzykownych. Niektórzy badacze obliczają, że dotyczy to ok. 30 proc. każdej społeczności. I mniej więcej taki odsetek Polaków pali. To świadczy o skali trudności w dotarciu do tej licznej, ale specyficznej grupy z przekazem prozdrowotnym”.
Dotarcie do tej grupy wymaga odpowiednich metod. „Z góry możemy przewidzieć, że mało skuteczne będą te awersyjne, jak ostrzeżenia słowne i graficzne umieszczane na opakowaniach. Ten typ ostrzeżeń jest skuteczny na krótszą metę. Na dłuższą, szczególnie w grupie palaczy, metody awersyjne są mało skuteczne, wyśmiewane, obracane w żart” – mówi Bartosz Łoza.
Nie jesteśmy bezradni
Filip Szymański, kierownik Pracowni Prewencji Chorób Układu Sercowo-Naczyniowego uważa jednak, że wcale nie jesteśmy bezradni w walce z uzależnieniem od papierosów. „Mamy liczne środki i opcje terapeutyczne. Żadna z nich nie jest idealna, każda obciążona jest jakąś wadą, ale każda ma też oczywiste zalety. Moim zdaniem trzeba i warto próbować, nie wahać się w proponowaniu kolejnej metody. Bo gdy zawiedzie jedna, być może zadziała druga. W każdym razie jest o co walczyć”.
Pierwszą z metod, które stoją do dyspozycji lekarzy jest terapia behawioralno – poznawcza (czyli psychoterapia, indywidualna i/lub grupowa). Druga metoda – to preparaty nikotynozastępcze. Trzecią jest leczenie farmakologiczne. „W szczególności wymieniłbym tu cytyzynę i bupropion . To leki o sprawdzonej skuteczności, choć nie stuprocentowej, nie zadziałają na wszystkich pacjentów. W ostateczności zalecałbym systemy redukcji szkód ” – mówi Filip Szymański.
Kłopoty z redukcją szkód
Raport Public Health England wskazuje, że papierosy elektroniczne są o ok. 95 proc. bezpieczniejsze od tradycyjnych. Przede wszystkim dlatego, że większość toksycznych substancji znajduje się w dymie papierosowym. Nowe sposoby podawania nikotyny – poprzez wapowanie, czyli wdychanie pary wodnej zawierającej nikotynę, jak i system heat-not-burn (HnB polegający na spalaniu papierosa w bardzo niskiej temperaturze) – powodują, że palacz zaspokaja „głód nikotyny” bez konieczności wdychania dymu i zawartych w nim substancji smolistych.
W wielu krajach zastosowano politykę „redukcji szkód”, czyli ulgowego traktowania wapowania i HnB. „Obserwujemy skutki prowadzenia takiej polityki. I dostrzegamy jej pozytywy. Ale też chcemy ustrzec się przed błędami będącymi udziałem np. Stanów Zjednoczonych. Z obserwacji tamtejszych ekspertów wynika, że e-papierosy pomogły wielu palaczom porzucić nałóg. Ale jednocześnie stały się środkiem, za pomocą którego dochodziło szczególnie wśród młodych Amerykanów do nikotynowej inicjacji. Z długotrwałych obserwacji wynika, że e-papierosy pomogły zerwać z nałogiem i jednocześnie innych do tego nałogu zachęciły” – mówi Jarosław Pinkas, Główny Inspektor Sanitarny.
Kłopot polega na tym, że wapowanie stało się modne, czemu sprzyjały intensywne akcje reklamowe. Rozwinął się rynek, który trudno kontrolować. Producenci zachęcali do korzystania z nowej oferty oferując dodatki smakowe i możliwość ich miksowania we własnym zakresie. „Nastała szkodliwa moda na wapowanie. Podgrzewanie liquidów i wdychanie ich wraz z parą wodną wymknęło się spod kontroli. Nie ograniczyło do realizacji postulatu dostarczenia palaczom alternatywy mniej szkodliwej niż klasyczny papieros. Wspominając o marketingowej skuteczności produktów z dodatkami smakowymi warto też zauważyć, że wapowanie stało się też chętnie wykorzystywaną przez dilerów nową metodą na podawanie narkotyków. Musimy bardzo uważać na to, by podobnych sytuacji uniknąć w Polsce” – mówi Jarosław Pinkas.
Paweł Górski, kierownik Kliniki Pneumonologii i Alergologii i Katedry Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi zwraca uwagę, że amerykańska FDA wstrzymała się z ostateczną oceną i wprowadzenia regulacji dotyczących nowych technologii redukujących szkody wynikające z palenia. Agencja dała sobie na to czas do sierpnia 2022 roku. „Bo tu wszystko jest nowe, nie do końca zbadane. Ja bardzo przed tym przestrzegam. Wdychając nowe wynalazki, owszem redukujemy stare zagrożenia, ale nie do końca wiemy co się narażamy, gdy chodzi o zagrożenia nowe, jeszcze nie zbadane, nie odkryte. Dziś wiemy, że szczególnie szkodliwy jest cynamonowy dodatek do liquidów, nie do końca jeszcze wiedząc dlaczego. Badania trwają i być może już w niedalekiej przyszłości wyjdą nowe zagrożenia w innych produktach” – mówi prof. Paweł Górski.
Zagrożeniem jest samo urządzenie do wapowania czy podgrzewania tytoniu. „Dostępne badania dotyczą ogrzewania produktu do określonej i ściśle wyznaczonej temperatury. Ale urządzenie, które podgrzewa te produkty zużywa się, podlega wstrząsom, upadkom na podłogę czy innym uszkodzeniom. Wiadomo, że się rozregulowuje. I na to, czy po rozregulowaniu ogrzewana w nich substancja zachowuje pierwotne parametry i rzeczywiście jest mniej szkodliwa w stopniu takim, jak deklaruje producent – dowodów już nie ma” – mówi Paweł Górski.
W poszukiwaniu pomysłu
Jak podkreśla Bartosz Łoza, polska kampania antynikotynowa utknęła w martwym punkcie. Nawet dotychczasowe sukcesy, związane ze stosowaniem polityki stałego podwyższania akcyzy czyli także cen legalnie wytwarzanych papierosów, można postawić pod znakiem zapytania. Wskutek kolejnych podwyżek legalnych wyrobów nikotynowych rozwija się szara strefa. Niemal co dziesiąty wypalany w Polsce papieros – to samoróbka lub towar z przemytu, rozprowadzany poza wszelką kontrolą. A to oznacza, że choć każdy palacz sięgający po papierosa podejmuje ryzyko, to co dziesiąty palący Polak podejmuje ryzyko ekstremalne, o trudnych do przewidzenia skutkach.
© mZdrowie.pl