„Utrudnienia w bezpośrednich kontaktach z lekarzem odczuwa siedmiu na dziesięciu Polaków. W początkowym okresie pandemii problemy z dostępem do lekarza sygnalizowało 57 proc. uczestników powtarzanego co miesiąc sondażu, w lipcu odsetek ten wynosił 70,8″ – podaje w najnowszym raporcie Biostat.
Odsetek osób skarżących się na kłopoty w kontaktach z lekarzem w kolejnych sondażach wynosił odpowiednio:
- w marcu – 57 proc.
- w kwietniu – 63,6 proc.
- w maju – 73,7 proc.
- w czerwcu – 72,9 proc.
- w lipcu – 70,8 proc.
„Comiesięczne sondaże sygnalizują, że sytuacja w ochronie zdrowia z perspektywy pacjenta nie wygląda optymistycznie” – zwraca uwagę Rafał Piszczek, prezes Biostat. Zdecydowana większość Polaków uważa, że leczenie chorób przewlekłych oraz innych, występujących podczas pandemii lecz nie związanych z koronawirusem, jest gorsze niż wcześniej. Opinię, że leczenie jest gorsze, podzielało:
- w czerwcu – 73,3 proc.
- w lipcu – 76,5 proc.
Jak wynika z raportu Biostatu, Polacy źle oceniają dostępność do świadczeń, mimo że gotowi są ponieść konsekwencje pandemii i dostosować się do reżimu higienicznego. Zaakceptowali także teleporady jako pełnoprawny, a na dodatek bezpieczny sposób uzyskiwania świadczeń. Na pytanie – „którą formę uważasz za najbezpieczniejszą” wskazywano:
- zdalna pomoc lekarska – 36 proc. respondendów
- w gabinecie lekarskim – 20,4 proc
- w poradni specjalistycznej – 16,5 proc.
- w przychodni POZ – 15,4 proc.
- w szpitalu lub na SOR – 2,9 proc.
- nocna i świąteczna opieka lekarska – 0,6 proc.
Na inne zjawisko wskazuje Maciej Hamankiewicz, były prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, ordynator oddziału internistycznego w Szpitalu Polskim w Katowicach. „Tego jeszcze nie ma w statystykach, to jeszcze nie wynika z badań ankietowych, ale my już obserwujemy, że trafiają do nas pacjenci w coraz gorszym stanie. To oczywiste, że aby trafić do szpitala, trzeba być w stanie złym. Tyle, że do nas coraz częściej trafiają pacjenci w stanie bardzo złym. Wcześniej nie obserwowałem na przykład aż takiej liczby posocznic, jak to ma miejsce teraz. Tłumaczę to tym, że przez długi czas niektórym odmawiano pacjentom wizyt, inni obawiali się tych wizyt – w obu wypadkach efekt był taki, że do wizyt nie dochodziło. A stan zdrowia pogarszał się: ze złego do bardzo złego” – mówi Maciej Hamankiewicz.
Jego zdaniem, rosnący efekt Polaków skarżących się na dostęp do ochrony zdrowia wynika z tego, że stan zagrożenia epidemicznego przedłuża się – „Pierwsza grupa Polaków zauważyła to już w marcu. Do niej dołączyła kolejna, w kwietniu. I tak grupa powiększa się z miesiąca na miesiąc. Swego rodzaju korek, zator w kolejkach, który miał miejsce na początku pandemii, wcale nie został rozładowany. Przewiduję zatem, że grupa niezadowolonych będzie się powiększać”.
„Wielu Polaków liczyło, że czas lockdownu skończy się relatywnie szybko. Przedłużające się zagrożenie powoduje dodatkowe obawy” – dodaje dr Konrad Hennig z Klubu Jagiellońskiego. Wielu Polaków w marcu odłożyło wizyty, obiecując sobie, że umówi się na nie, gdy ograniczenia znikną. I dopiero teraz zaczyna zdawać sobie ze skali utrudnień. „W mojej ocenie znaczna część obaw nie wynika z osobistych doświadczeń, ale z relacji – czy to osób bliskich, znajomych, czy nawet medialnych. Każda taka opowieść, relacja, potęguje obawy: skoro spotkało to kogoś znajomego może spotkać i mnie. Odpowiedzią powinno być maksymalne usprawnienie i udrożnienie kanałów dostępu do świadczeń” – dodaje Konrad Hennig.
© mZdrowie.pl