Potrzeba co najmniej dwóch lat, aby nadrobić zaległości w operacjach, jakie powstały w kardiochirurgii. Poważnym problemem są też późno zdiagnozowanie, zaawansowane nowotwory płuca – ocenia prof. Mariusz Kuśmierczyk z Narodowego Instytutu Kardiologii.
Na skutek pandemii w wielu ośrodkach znacznie się wydłużyły kolejki pacjentów oczekujących na planowe operacje kardio- i torakochirurgiczne (wykonywane w obrębie klatki piersiowej). To zarówno klasyczne operacje na otwartym sercu, jak i zabiegi związane z rakiem płuca. Problemy dotyczące tych zabiegów będą głównym tematem jubileuszowego X Kongresu Polskiego Towarzystwa Kardio- i Torakochirurgów, który w dniach 15-16 czerwca odbędzie się w Warszawie.
Prezes Towarzystwa prof. Mariusz Kuśmierczyk ocenia, że potrzeba co najmniej dwóch lat, aby nadrobić zaległości w operacjach, jakie powstały w kardiochirurgii – „Przed pandemią te kolejki były na ogół niewielkie, bo oddziały zabiegowe prężnie pracowały. Pandemia COVID-19 wszystko zmieniła. W Narodowym Instytucie Kardiologii w Warszawie kolejka pacjentów kardiochirurgicznych wydłużyła się dwukrotnie”. W czasie kolejnych fal pandemii część oddziałów kardiochirurgicznych przekształcono w ośrodki covidowe i znajdujące się w nich ECMO przeznaczono na potrzeby chorych z niewydolnością oddechową. ECMO – to maszyny do natleniania krwi, które kardiochirurdzy wykorzystywali u pacjentów z niewydolnością krążenia. „Przed pandemią w 90 proc. przypadków było ono używane w niewydolności krążenia, a tylko w niewielkim zakresie u chorych z niewydolnością oddechową” – tłumaczy prof. Mariusz Kuśmierczyk.
W czasie pandemii SARS-CoV-2 ECMO służyło głównie do ratowania chorych na COVID-19. W szpitalu MSWiA w Warszawie w szczytowym momencie 14 pacjentów było podłączonych do ECMO z powodu niewydolności oddechowej. „Inne ośrodki, które nie były zaangażowane w walkę z COVID-19 musiały często operować chorych w trybie nagłym, wymagających natychmiastowej operacji, na przykład z powodu pęknięcia serca lub pęknięcia tętniaka aorty wstępującej. Przykładowo Narodowy Instytut Kardiologii był jedynym w woj. mazowieckim ośrodkiem, który jeszcze funkcjonował. W ciągu tygodnia operowaliśmy od sześciu do dziesięciu pękniętych aort. Wcześniej, kiedy operowały także inne oddziały kardiochirurgiczne, w ciągu roku mieliśmy około 20 takich pacjentów – mówi prof. Kuśmierczyk.
Nawet z niektórymi planowymi zabiegami nie można czekać zbyt długo, np. po ciężkim zawale serca lub w przypadku zaawansowanej choroby wieńcowej, bo pacjent może ich nie doczekać. „Opóźnienie operacji to także większe koszty. Zbyt duża zwłoka powoduje, że trzeba powtarzać badania diagnostyczne, na przykład wynik koronarografii ważny jest pół roku” – dodaje prof. Kuśmierczyk.W przypadku kardiochirurgii wśród chorych oczekujących na operację najwięcej jest tych ze zwężeniem zastawki aortalnej i zaawansowaną chorobą wieńcową. Szczególnie ważne są operacje zastawki, gdyż chorobę wieńcową można też leczyć przy użyciu zabiegów kardiologii interwencyjnej – „W okresie pandemii kardiologia interwencyjna częściej zastępowała kardiochirurgię. Stenoza (zwężenie) zastawki aortalnej może być leczona metodą kardiologii interwencyjnej, ale w naszym kraju dotyczy to pacjentów w starszym wieku, którzy z powodu ogólnego stanu zdrowia nie mogą być operowani tradycyjnie. Młodzi pacjenci, jak również ci z innymi wadami zastawkowymi, np. niedomykalnością zastawki mitralnej, muszą być poddani tradycyjnej operacji kardiochirurgicznej”.
Pod koniec 2020 r. spadła również liczba zabiegów dotyczących raka płuca, gdyż było mniej niż zwykle pacjentów. Nie znaczy to, że mniej było zachorowań z tego powodu. Wielu chorych odwlekało wizytę u lekarza i nie byli diagnozowani. „Jednak od początku 2021 r. chorych z tym nowotworem jest coraz więcej” – dodaje prof. Mariusz Kuśmierczyk. Obecnie operuje się większą liczbę pacjentów, jednak poważnym problemem jest wciąż brak personelu medycznego – „Nie chodzi tylko o lekarzy, głównie chirurgów i anestezjologów, brakuje także pielęgniarek, które przeszły do innych szpitali, głównie zajmujących się dotąd leczeniem covid”. Jego zdaniem trudno będzie nadrobić powstałe podczas pandemii zaległości w kardio- i torakochirurgii, a dwa lata – to absolutne minimum. (PAP)