Większość ekspertów jest zdania, że światu może nie udać się uniknąć pandemii 2019-nCoV, gdy wtórne ogniska choroby pojawią się na przynajmniej dwóch kontynentach. Choć w Niemczech doszło do zakażeń trzeciorzędowych, na razie nie mówimy jeszcze o pandemii.
Po koniec stycznia Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła, że epidemia nowego koronawirusa stanowi zagrożenie zdrowia publicznego o zasięgu międzynarodowym. Od 2009 roku WHO pięciokrotnie ogłosiło stan zagrożenia pandemią: wirusa świńskiej grypy H1N1, polio i eboli w 2014 roku, Zika w 2016 i w 2019 roku eboli po raz drugi. W tym okresie świat przeżył tylko jedną pandemię wirusa H1N1.
Profesor ekologii i biologii ewolucyjnej James Lloyd-Smith z University of California w Los Angeles twierdzi na łamach czasopisma „PLoS Pathogens”, że badanie przesiewowe podróżnych na obecność koronawirusa 2019-nCoV nie jest wystarczająco skuteczne. Wyłapuje ono średnio mniej niż połowę zakażonych. Większość osób, u których rozwinie się infekcja nie ma jeszcze objawów choroby i często świadomości, że zarażają inne osoby. Dlatego do powstrzymania wirusa nie wystarczy jedynie ulepszanie badań przesiewowych na lotniskach i innych węzłach turystycznych. Trudno jednak wyobrazić sobie urzędników państwowych śledzących podróżnych po ich przybyciu do kraju, a w przypadku zachorowań ochroną objąć również osoby, z którymi podróżny się kontaktował po powrocie. Stąd ograniczenia komunikacyjne i kwarantanny wydają się rozwiązaniem wcale nie przesadzonym.
Prof. Lloyd-Smith dodaje również, że jednym z głównych problemów, szczególnie w krajach rozwijających się, jest brak odpowiedniej infrastruktury do walki z ewentualną epidemią: „Duża część świata jest bardzo zaniepokojona tym, że wirus został wprowadzony do Afryki lub Indii, gdzie duże populacje nie mają dostępu do zaawansowanej opieki medycznej”.
Dr Nahid Bhadelia z Boston University School of Medicine pisze na portalu czasopisma Nature, że świat zmagający się z nowym koronawirusem 2019 różni się od tego, jaki był podczas pandemii SARS i H1N1. Sama choroba, informacje oraz dezinformacja podróżują teraz szybciej niż kiedykolwiek. W miarę narastania epidemii dwa zjawiska utrudnią identyfikację osób z zakażeniami 2019-nCoV, a jednocześnie radzą sobie z tymi, które wykazują podobne objawy w środku bieżącego sezonu grypowego.
Po pierwsze, epidemie eboli w 2013 i 2016 roku pokazały, jak ważna jest historia podróży. Jednak przy większej liczbie krajów zgłaszających przypadki 2019-nCoV trudniej będzie nauczyć pracowników szpitali, o jakie miejsca pytać chorych, a szpitale będą musiały opracować strategie, aby personel był świadomy zmieniającej się geografii ryzyka.
Po drugie, jak wykazała pandemia H1N1, osoby bez odpowiedniej historii podróży będą tłoczyły się na oddziałach ratunkowych i innych placówkach opieki. Szpitale i lokalne organy ds. zdrowia publicznego będą musiały zachęcać osoby, które mogą zostać zarażone wirusem 2019-nCoV, do szybkiego zdiagnozowania, a jednocześnie zniechęcać osoby zarażone mniej zagrażającymi chorobami do szukania pomocy doraźnej. Władze zajmujące się zdrowiem publicznym zajmują się większością tej edukacji, ale szpitale muszą wzmocnić komunikację między klinikami i ich pacjentami.
Innym dylematem, przed którym stoją szpitale jest, jak twierdzi dr Nahid Bhadelia, decydowanie, jakie środki ochrony osobistej powinni stosować pracownicy służby zdrowia, aby nie dopuścić do zarażenia: „Centra Kontroli Chorób i Światowej Organizacji Zdrowia informują, że pracownicy mogą zapobiec kontaktowi z płynami ustrojowymi, zanieczyszczonymi powierzchniami i cząsteczkami wirusa w powietrzu przed kichaniem i kaszlem za pomocą szeregu zestawów: rękawiczek i kombinezonów lub fartuchów, w połączeniu z osobistymi respiratorami oczyszczającymi powietrze lub certyfikowane maseczki przeciwpyłowe”.
W Nowym Jorku podczas H1N1 nawet 60 proc. personelu mogło przenosić chorobę na pacjentów i współpracowników. Dr Nahid Bhadelia dodaje, że wbrew powszechnemu przekonaniu, najbardziej ochronna opcja nie zawsze jest najbezpieczniejszym wyborem. Pracownicy nieprzyzwyczajeni do skomplikowanych środków ochrony osobistej często używają ich nieprawidłowo, a tym samym narażają się na większe ryzyko infekcji. „Podczas epidemii SARS pracownicy byli najbardziej narażeni na zakażenie podczas zakładania i zdejmowania środków ochrony indywidualnej. Szpitale będą musiały stale szkolić pracowników w zakresie korzystania z tego sprzętu i zapewniać częste ponowne egzekwowanie przepisów”.
Dokładną liczbę i lokalizację zachorowań można śledzić niemal w czasie rzeczywistym na stronie The Center for Systems Science and Engineering (CSSE)
© mZdrowie.pl
Czytaj też: Zasady postępowania z osobami podejrzanymi o zakażenie nowym koronawirusem