U 60–90 proc. kobiet poddanych operacjom ginekologicznym powstają zrosty, które mogą doprowadzać do kolejnych zabiegów a nawet bezpłodności. Chorobie zrostowej można zapobiegać. Barierą jest niska świadomość problemu i brak refundacji preparatów stosowanych w profilaktyce przeciwzrostowej
Choroba zrostowa po operacjach ginekologicznych to zagadnienie rzadko eksploatowane zarówno w literaturze fachowej jak i mediach. A problem nie jest bagatelny. Konsekwencją zrostów pooperacyjnych może być niepłodność oraz przewlekłe dolegliwości bólowe o różnym natężeniu a nawet problemy z drożnością jelit aż po stany ostre, wymagające natychmiastowej interwencji chirurgicznej.
Istnieją metody minimalizowania skutków laparotomii – związane zarówno ze sposobem przeprowadzania operacji, jak i preparatami na bazie kwasu hialuronowego. Stosowania jednej i drugiej drogi wymaga jednak większej świadomości problemu zarówno wśród pacjentek, jak i w środowisku medycznym oraz u decydentów. A z tym w Polsce jest krucho. W konsekwencji, jeśli kobieta planująca zabieg otrzyma odpowiednią informację na temat możliwych skutków operacji, może zakupić preparat na własną rękę, a następnie przekazać go chirurgowi przed operacją. W ten sposób za cenę 500–600 zł kupuje sobie bezpieczeństwo oraz zwalnia państwo z późniejszych kosztów przeprowadzania powtórnej operacji lub ewentualnego leczenia bezpłodności. Jak można się spodziewać, nie wszystkie pacjentki, które otrzymają informację o ryzyku wystąpienia choroby zrostowej decyduje się na taki wydatek z powodów finansowych lub mają na to zbyt mało czasu.
Liczby mówią same za siebie, uświadamiają powszechność problemu. Jak podaje prof. Leszek Pawelczyk, kierownik Kliniki Niepłodności i Endokrynologii Rozrodu Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, do wytworzenia zrostów dochodzi u 60-90 proc. pacjentek po zabiegach ginekologicznych. Mogą też zostać wywołane przez stan zapalny jajników, jajowodów czy wyrostka robaczkowego.
– Szeroko rozumiane procesy zapalne to jedna z istotnych przyczyn tworzenia się zrostów – tłumaczy prof. Pawelczyk. – Prawie zawsze towarzyszą również endometriozie. Szacuje się też, że zrosty w ok. 15–35 proc. są przyczyną niepłodności. Zrosty to z jednej strony naturalny mechanizm obronny organizmu, a z drugiej może prowadzić do pojawienia się czegoś, co jest absolutnie niepożądane, a wręcz szkodliwe. Mogą powodować dolegliwości bólowe, czyli tępe bóle w podbrzuszu czy śródbrzuszu, ale także wzdęcia, uczucie rozpierania. Nie wszystkie pacjentki mają dolegliwości spowodowane zrostami. Jeżeli zrost nie powoduje przemieszczania się narządów lub ich unieruchomienia, to pacjentka może nic nie czuć. Jednak u ok. 40 proc. z nich pojawią się dolegliwości bólowe. Mogą one nie wystąpić bezpośrednio po operacji, ale niekiedy nawet 10 lat później.
Prof. Leszek Pawelczyk jest jedynym polskim ekspertem w Europejskim towarzystwie ANGEL. Jest to panel ekspertów, zajmujących się profilaktyką przeciwzrostową w ginekologii. Celem ANGEL jest propagowanie wiedzy o chorobie zrostowej i wsparcie lekarzy w tym obszarze.
– Niezwykle istotną dla profilaktyki pierwotnej jest sama technika operacyjna. Ograniczenie krwawienia, ograniczanie przecierania powierzchni narządów gazikami czy chustami, ograniczanie liczby zakładanych szwów, czy wreszcie wysuszanie powierzchni tkanek, to tylko niektóre elementy techniki operacyjnej pozwalającej zmniejszyć ryzyko zrostów – wyjaśnia prof. Pawelczyk i podkreśla, że najlepszym wyborem, o ile to możliwe jest wykonywanie zabiegów laparoskopowo, gdzie nacięcie jest niewielkie a ryzyko powstania zrostów czterokrotnie mniejsze.
Nie ma jasno sprecyzowanych czynników ryzyka powstania choroby zrostowej. Z pewnością znaczącą rolę odgrywa wiek pacjentki, stan odżywienia (otyłość lub wychudzenie), obecność cukrzycy, infekcji i wreszcie poprzednie interwencje operacyjne. Istotne znaczenie ma obecność nowotworów, które zawsze indukują powstawanie zrostów.
– Jeśli nie występują żadne objawy, to zostawiamy pacjentki w spokoju. Natomiast jeżeli pojawiają się dolegliwości bólowe i mogą one być wynikiem przebytej operacji, to musimy wykonać drugą operację i całkowicie wyciąć zrosty. Jeśli bowiem mamy zrost o długości 5 cm i przetniemy go po środku, to pozostaną dwa swobodne elementy. Jest wtedy duże prawdopodobieństwo, że jeden fragment zrostu przyczepi się do jednego narządu, a drugi do innego. W konsekwencji z jednego zrostu zrobią się dwa – mówi prof. Pawelczyk. – Ale na tym nie koniec. Gdy usuniemy zrosty i na tym zakończymy operację, to prawdopodobieństwo, że wytworzą się wtórne sięga 80 proc. Aby do tego nie dopuścić, stosuje się różnego rodzaju preparaty, których zadaniem jest oddzielenie uszkodzonych w czasie operacji powierzchni. Powstaje wtedy bariera, która uniemożliwia powstanie zrostów. Prostszym i coraz bardziej popularnym rozwiązaniem jest zastosowanie kwasu hialuronowego, który nie tylko wpływa korzystnie na sam proces gojenia, ale również powoduje, że nie dochodzi do tworzenia się mostków łączno-tkankowych i w przyszłości zrostów.
Szeroko dostępnym środkiem jest Hyalobarrier Gel, a także różnego rodzaju preparaty barierowe – błony umieszczane między skaleczonymi powierzchniami, gdy zachodzi obawa, że w tym miejscu dojdzie do powstania zrostu. Kwas hialuronowy w postaci lekkiego żelu utrzymuje się w ranie do siedmiu dni, co pokrywa się w czasie z okresem formowania się zrostu. Natomiast po czterech tygodniach ulega całkowitej biodegradacji.
– Problem z profilaktyką przeciwzrostową jest taki, że niestety ani NFZ nie chcę refundować tych preparatów, ani szpital nie chce ich kupować. Jest to kwota około 550–600 zł, którą musi wyłożyć pacjentka. Z każdą z nich rozmawiam na ten temat przed operacją i proponuję, żeby zaopatrzyła się w taki preparat. Jest to kwestia uświadomienia, że wydanie tej kwoty jest warte późniejszego spokoju, że nie pojawią się konsekwencje związane ze zrostami. Istnieją publikacje, w których wyliczone jest, jakie koszty ponoszą systemy ochrony zdrowia. Uważa się, że ponownej operacji z powodu zrostów wymaga 16 proc. pacjentek i tylko w Wielkiej Brytanii koszty hospitalizacji i leczenia tych osób wynoszą prawie 700 mln zł rocznie.
© mZdrowie