Dzięki lekom biopodobnym można leczyć taniej. Fachowcy twierdzą, że dzięki nim – leczeniu biologicznemu ogółem można za połowę ceny leków oryginalnych objąć trzy razy więcej pacjentów.
– Dlaczego Polska nie korzysta z tej szansy?
Beata Karasińska, dyrektor ds. leków biologicznych na kraje Europy Środkowej i Bliskiego Wschodu, Sandoz – Korzysta. Problem w tym, że w bardzo niewielkim stopniu, że te korzyści mogłyby być znacznie większe. Według danych Medicines for Europe znajdujemy się na szarym końcu stawki, gdy chodzi o dostęp pacjentów do leków biopodobnych. Mamy szereg poważnych barier do usunięcia, by ten stan rzeczy zmienić.
– Zacznijmy od pierwszej z nich, drogi leku na listę refundacyjną. Resort zapewnia, że sprzyja lekom biopodobnym, że w Polsce wiele z nich trafia na listy refundacyjne w miesiąc lub dwa po wejściu na rynek, co w wypadku leków oryginalnych się nie zdarza.
– Co do tempa wprowadzania leków biopodobnych na listy refundacyjne rzeczywiście nie powodu do zgłaszania jakiś poważniejszych zastrzeżeń. Nie zawsze jest tak, że wystarczy miesiąc – dwa, ale generalnie: leki biopodobne trafiają na nasze listy refundacyjne relatywnie szybko, gdy porównać to z tempem, które dotyczy innych leków. Tyle, że akurat nie w tym problem. To nie jest najważniejsza bariera.
– Gdzie zatem jej szukać?
– Prawdziwy kłopot odnajdziemy, gdy przyjrzymy się kryteriom dopuszczenia pacjentów do programów lekowych. A leki biologiczne, w tym biopodobne, w lwiej części wypadków są w Polsce dostępne w zasadzie wyłącznie w tych programach. Już sam ten fakt – czyli dostępność wyłącznie w programach lekowych – to duże ograniczenie dla pacjentów i lekarzy. Kolejne ograniczenia – to warunki, które trzeba spełnić, by do takiego programu wejść. Mówiąc krótko: w Polsce, by się do niego dostać, trzeba być naprawdę bardzo chorym człowiekiem i udowodnić, że inne leczenie zostało podjęte i nie przyniosło efektów. Choroba musi być mocno zaawansowana. Leki stosowane w zachodniej Europie w pierwszej linii schematów terapeutycznych – u nas stosowane są dopiero w drugiej, czy nawet trzeciej.
– Eksperci wskazują, że z programu także łatwo wypaść.
– Nie tyle wypaść, co wręcz zakończyć go wbrew wskazaniom medycznym po upływie czasu określonego przepisami co do dnia czasu. W praktyce oznacza to konieczność przerwania leczenia, poddania się kolejnym badaniom, narażenia na komplikacje i powikłania choroby.
– To miało się zmienić wraz z obniżką cen leków, z pojawieniem się terapii biopodobnych. Wiązano z tym duże nadzieje.
– I jak dotychczas te nadzieje nie zostały spełnione. Kryteria dopuszczenia do programów lekowych są dokładnie takie same, gdy chodzi o leczenie terapiami oryginalnymi, jak i biopodobnymi.
– Czy to oznacza, że nie ma żadnej premii za to, że koszty leczenia maleją, że producenci leków biopodobnych oferują je po niższych cenach?
– Takiej premii nie ma. Z jednym zastrzeżeniem. Rzeczywiście leki biopodobne z czasem wypierają oryginalne. Trwa to jednak dość długo. Na ogół leki biologiczne szpitale kupują w drodze postępowania przetargowego, na przykład raz na rok. I wtedy rzeczywiście wygrywają te przetargi z lekami oryginalnymi. Ale powtórzę: nie ma to żadnego przełożenia na to, że zmieniane są kryteria dostępu do programów lekowych. Tu premii nie ma.
– Resort używa zwykle argumentu: musimy dbać o to, by wydatki nie wymknęły się spod kontroli.
– Takie zagrożenie potencjalnie może istnieć, muszę to przyznać. Leki biologiczne rzeczywiście są tańsze – w zależności od medykamentu o 30, 50 czy nawet 70 proc. I na taką obniżkę może liczyć polski płatnik. A jakiej potrzebuje, by nie zwiększyć budżetów na programy lekowe? Opiszmy na przykładzie RZS. W Polsce w programach lekowych leczy się zaledwie 1,5% chorych na RZS. W krajach zachodniej Europy odsetek ten oscyluje wokół 15 proc. Jest więc dziesięciokrotnie wyższy. Producenci leków biopodobnych mogą zaoferować obniżkę cen o połowę, nawet większe. Ale nie są w stanie zaoferować ceny dziesięć razy niższej. A taka byłaby potrzebna, gdybyśmy chcieli osiągnąć wskaźniki notowane na europejskich rynkach. Mogę zauważyć zatem, że nawet przy obniżce cen leku nagłe rozszerzenie grupy przyjmujących go pacjentów sprawi, że łączne wydatki wzrosną. Ale po pierwsze zwrócą się, bo leki biologiczne, w tym biopodobne, są skuteczniejsze, zmniejszają ryzyko powikłań i podwyższają jakość życia pacjenta. Często zamiast iść na rentę może powrócić do normalnych ról życiowych: pracownika, rodzica. Jest i drugi argument. Mogę zrozumieć obawy, że skokowy wzrost wydatków na leki biologiczne będzie nie do udźwignięcia dla budżetu. Zwiększajmy zatem te wydatki stopniowo. Największy żal mam właśnie o to, że nawet to się nie dzieje.
– Programy lekowe mają rzeczywiście ostre kryteria kwalifikacji. A i tak mimo to pojawiło się w Polsce nowe zjawisko. Kolejki do tych programów, w których ustawiają się pacjenci spełniający te najostrzejsze kryteria.
– Mamy braki kadrowe, brak odpowiedniej liczby specjalistów. Do tego dochodzi obowiązek detalicznej wręcz sprawozdawczości, obciążenia biurokratyczne. I obowiązek prowadzenia tych programów wyłącznie przez szpitale, które też przecież mają ograniczoną przepustowość. Pacjenta trzeba raz na miesiąc hospitalizować w trybie jednodniowym, co w większości wypadków jest niepotrzebne. A za obowiązkiem hospitalizacji idzie np. obowiązek… wyżywienia pacjenta, co pozostawiam bez komentarza. Z podobnym problemem zmierzyła się niedawno temu Chorwacja. I znalazła rozwiązanie, które chciałabym poddać pod rozwagę i ministerstwu, i NFZ. Gdy po czterech miesiącach okazuje się, że terapia biologiczna przebiega pomyślnie, w Chorwacji pacjent jest kierowany do leczenia ambulatoryjnego. A szpital odwiedza w celu kontroli raz na pół roku. Gdybyśmy się zdecydowali na to posunięcie, przynajmniej zlikwidowalibyśmy kolejki do programów lekowych. To byłby pierwszy krok na drodze. Liczę na następne.
– Jakie?
– Przede wszystkim na modyfikacje programów lekowych, o których wspominałam wcześniej.
(rozmawiał: Bartłomiej Leśniewski)