Lekarze na oddziałach z pacjentami z koronawirusem nie powinni pracować dłużej niż 6 godzin na zmianie – mówi Eckhard Nagel, jeden z szefów chińsko – niemieckiego szpitala w Wuhan. Wypoczęci pracownicy lepiej przestrzegają procedur i dużo rzadziej ulegają zarażeniu.
„Z Chin przywożę pięć rad” – tak podsumowuje swoje doświadczenia Eckhard Nagel. Pierwszą radą jest jak najszybsze przecięcie dróg transmisji wirusa. „Już w 14 dni po spowolnieniu życia społecznego i gospodarczego liczba nowych zakażeń zaczyna spadać. Drugą jest uruchomienie szpitali wyłącznie dla chorych zarażonych koronawirusem, by przeciąć drogi transmisji na pacjentów niezarażonych wewnątrz szpitali” – mówi Nagel. Trzecią radą jest stosowanie testów dla wszystkich ozdrowieńców, a czwartą – wprowadzenie obowiązku noszenia maseczek w miejscach publicznych.
W swojej wypowiedzi niemiecki lekarz sporo miejsca poświęcił organizacji pracy w szpitalach. Jego zdaniem dyżury lekarzy i pielęgniarek opiekujących się chorymi na COVID-19 nie powinny trwać dłużej niż sześć godzin. W pierwszej fazie walki z koronawirusem personel medyczny w jego szpitalu w Wuhan pracował po 12-14 godzin. Podobnie dzieje się obecnie w wielu szpitalach, m.in. we Włoszech i Hiszpanii. Dopiero gdy przybyło personelu medycznego i dyżury skrócono do sześciu godzin, spadła liczba zarażeń i przypadków śmiertelnych wśród medyków. “Wypoczęty personel lepiej przestrzega przepisów, lepiej chroni siebie i pacjentów. Sześciogodzinne zmiany ratują życie” – przekonuje Eckhard Nagel.
Eckhard Nagel był w czasie szczytu epidemii w Chinach jednym z szefów Chińsko – Niemieckiego Szpitala Przyjaźni Tongji w Wuhan. Liczący tysiąc łóżek szpital od początku był na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem, pomagał także w wypracowaniu strategii walki z epidemią w prowincji Hubei, pierwszym jej ognisku.
Postulat skracania czasu pracy lekarzy i pielęgniarek bardzo pozytywnie oceniają polscy eksperci. „Pomysł jest bardzo dobry, sądzę, że powinien zostać jak najszybciej wprowadzony w życie w polskich realiach. Przemęczenie lekarza, na co od lat zwracamy uwagę naszym władzom, jest niebezpieczne nie tylko dla niego samego, ale i leczonych przezeń pacjentów. Krótsze zmiany są bardziej efektywne, zmniejsza się ryzyko błędów. Są także lekarze spoza oddziałów zakaźnych gotowi wesprzeć kolegów w ich pracy na pierwszej linii” – mówi Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
Jego zdaniem pomysł mógłby zostać rozszerzony i objąć również inne oddziały, nie tylko zakaźne. „Znacznie poprawiłoby to stan bezpieczeństwa, zarówno lekarzy, jak i pacjentów. Wiele polskich szpitali w dobie pandemii zmuszonych jest pracować na obniżonych obrotach, ograniczane są przyjęcia, liczby operacji i zabiegów. Do pracy przychodzą natomiast pełne obsady i pracują po kilkanaście godzin. Efektem tego stanu rzeczy jest to, że gdy zarażony zostaje jeden z nich, na kwarantannę udać się musi niemal pełna obsada. Gdyby te zespoły podzielić na części, wymagając pracy efektywniejszej, ale krótszej, jedno zarażanie eliminowałoby z akcji nie całość, a tylko część obsady” – ocenia Krzysztof Bukiel.
Pomysł popiera, ale tylko warunkowo, Ligia Kornowska dyrektor wykonawczy Polskiej Federacji Szpitali. „Rzeczywiście jest tak, że zmęczony lekarz, po przepracowaniu – jak to ma miejsce dzisiaj kilkunastu godzin – staje się mniej uważny i mniej efektywny, co może stanowić zagrożenie i dla niego, i dla pacjentów. W wypadku pandemii na taką skalę trzeba też mieć na uwadze, że nasze kadry, w tym zarządzające szpitalami, w zasadzie stykają się z taką sytuacją po raz pierwszy. W tej sytuacji warto uważnie wsłuchać się we uwagi praktyczne i wnioski, które w ostatnich miesiącach zebrano np. w Chinach.”
Ligia Kornowska dodaje, że jest także ryzyko związane z takim rozwiązaniem. „Po pierwsze – skrócenie zmian oznaczałoby siłą rzeczy konieczność skierowania do szpitali zakaźnych dodatkowych lekarzy. Istnieją prawne możliwości skierowania ich w trybie nakazowym, a nie wątpię, że można liczyć także na ochotników. Trzeba jednak mieć na uwadze, że tak oddelegowanych lekarzy zabraknie w ich miejscach pracy, np. SOR czy innych, niezakaźnych oddziałach. Tam także ratują pacjentów. Od lat mamy problem z brakiem lekarzy, w czasie pandemii jest on jeszcze bardziej bolesny. I jest jeszcze jeden problem, czysto techniczny, ale ostatnio jaskrawy i ważny. Czy dla zwiększonych obsad wystarczy środków materiałów ochronnych, których brakuje już dziś, dla obsad mniejszych?” – pyta Ligia Kornowska.
© mZdrowie.pl