W krajach zachodnich, szczególnie anglosaskich, można zadzwonić do szefa i zakomunikować „mam zły dzień, chcę zostać w domu”. W odpowiedzi usłyszymy zwykle „OK, widzimy się jutro”. To istotne odciążenie dla systemu ochrony zdrowia. Spróbujmy tego w Polsce!
Oczywiście anglosaski system, oparty na wzajemnym zaufaniu, ma też swoje „bezpieczniki”. Pracownik, który nadużywa instytucji „bad day” któregoś dnia albo wyleci z hukiem z roboty, albo (w lepszym wypadku) usłyszy coś w rodzaju „nie, no tym razem przesadziłeś, jednak idź do lekarza i zwolnienie przynieś”. System jednak działa, bo pracownicy ceniąc zaufanie szefów w większości wypadków nie zgłaszają, że mają „bad day”, bez istotnego powodu.
Można zakładać, że podobnie byłoby w Polsce – a to znacznie skróciłoby kolejki do lekarzy. Zdarza się biegunka, ogólne osłabienie połączone z katarem i wiele innych sytuacji, w których każdy wie co robić: zostać w domu, a gdy objawy nie miną (albo się nasilą) – iść do lekarza. Jeśli potrzebne są leki, można przy ich zakupie skorzystać z porady farmaceutycznej w aptece, nie jest konieczne zawracanie głowy zapracowanemu lekarzowi.
W naszych realiach jest to jednak niemożliwe z powodów formalnych. Do lekarza iść trzeba, żeby się zaopatrzyć w oficjalne zaświadczenie lekarskie. Nawet gdy z medycznego i zdroworozsądkowego punktu widzenia jest to po prostu niepotrzebne. Można też z góry założyć, że lekarz bez większego wahania odpowiednie zwolnienie wypisze – choćby na wszelki wypadek. Konsekwencje odmowy wystawienia zwolnienia mogą być duże, a za samo wypisanie zwolnienia (choćby pochopnego) nie grozi nic. Zawsze można je wytłumaczyć po prostu zwykłą ostrożnością przed zaostrzeniem zgłaszanych podczas wizyty objawów.
Wybór dla lekarza jest zatem prosty: wystawić. W ten sposób fikcji związanych się nakręca. Pacjent idzie do lekarza i zabiera mu niepotrzebnie czas, wizyta jest rutynowa, porada standardowa, leczenie banalne. Zwolnienie dostaje się bez problemu. Co w takiej sytuacji zyskuje pracodawca twardo trzymający się zasady „nie ma L4 – nie ma choroby”? W zasadzie nic, prócz porządku w papierach.
Za ten papierowy porządek płacimy wysoką cenę w postaci długich kolejek. Lekarze zajęci wystawianiem zwolnień mają mniej czasu na zajęcie się tymi pacjentami, którzy ich pomocy naprawdę potrzebują.