Być może przetrwamy epidemię, ale jeśli nie podejmiemy jakichś sensownych decyzji, obawiam się, że system się załamie. Żeby wrócił on do normalnego funkcjonowania, trzeba by było w skali kraju zwiększyć ryczałty w szpitalu przynajmniej o 15 proc., a zwiększono o mniej więcej 4 proc. W przypadku szpitala, w którym pracuję, ryczałt jest połową przychodu całej placówki.
– W przestrzeni medialnej pojawiają się informacje, że lekarze, świadomi kontaktu z osobami zakażonymi koronawirusem, przychodzą do pracy i narażają pacjentów na możliwość zarażenia. Czy Pan ma wiedzę, że doszło do takiej sytuacji, a jeśli tak, to czy NRL będzie wyciągała konsekwencje zawodowe względem takich lekarzy?
Dr Jerzy Friediger, członek Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej – Mam duże wątpliwości co do takich informacji. Uważam, że to jest niesłychanie duże uogólnienie. Podważanie zaufania do lekarzy jest bardzo niebezpieczne, szczególnie w obecnym czasie. Myślę, że nie było takich sytuacji, kiedy do pracy przychodzi lekarz będąc świadomym, że może być zakażony. To jakaś absurdalna teza.
– Chińczycy wskazali, że 6-godzinne dyżury lekarskie pozwalają na optymalizację pracy, zwiększenie wydajności i bezpieczeństwa w placówkach medycznych. Czy jest szansa, żeby polski system ochrony zdrowia przeszedł w taki tryb pracy na czas trwania walki z pandemią?
– Polski system ochrony zdrowia jest tak hiperregulowany, że nie sądzę, aby to było możliwe. Mamy duże braki personelu, taka zmiana wymaga znacznie większej liczby ludzi. To, co zostało ogłoszone jako optimum, nie zostało – z tego, co wiem – nigdzie wprowadzone. Być może to rzeczywiście jest optymalna opcja, ale my od lat pracujemy w systemie 24-godzinnych dyżurów lekarskich i nie sądzę, żeby udało się to zmienić.
– Jak więc system powinien zareagować na sytuację kryzysową, z którą się teraz zmagamy?
– Byłbym za tym, żebyśmy reagowali elastycznie i zdroworozsądkowo. Jeśli będzie potrzeba, powinniśmy wstrzymywać działalność oddziałów szpitalnych, które nie muszą funkcjonować jako oddziały szpitalne – po to, by ich personel kierować w te miejsca pracy, gdzie są naprawdę niezbędni. Oni to robią chętnie i z dużym oddaniem. Myślę, że w tym kierunku powinniśmy iść – wykorzystać kadry, które mamy, a nie eksploatować nadmiernie jednych, podczas gdy inni pozostają w stanie oczekiwania.
Musimy stworzyć personelowi odpowiednie warunki do pracy i umieć wykorzystać zasoby ludzkie, którymi dysponujemy. Jeśli tego nie zrobimy, zmarnujemy ich wiedzę i kwalifikacje. Obecnie nie ma potrzeby aż tak dużej mobilizacji, ale jeśli sytuacja rozwinie się w takim kierunku, jak w innych krajach, będziemy zmuszeni to zrobić. Władza musi próbować przewidzieć różne opcje rozwoju sytuacji.
– Minister Szumowski, zapytany o liczbę zakażonych pacjentów, przy których nasz system ochrony zdrowia zacznie być niewydolny, mówił o 10 tysiącach. Taką mamy wydolność szpitali jednoimiennych. Czy nasz system jest w stanie pozostać wydolny do tego czasu, czy pan minister jest zbyt dużym optymistą?
– Jeśli zdołamy nasz system przebudować na tyle, by był elastyczny (oczywiście w granicach możliwości), to myślę, że wytrwamy do tego czasu. Jeśli – tak jak wspomniałem wcześniej – nie będzie tak, że jedni będą pracować ponad siły, a inni nie. Proszę pamiętać, że mamy jeszcze wielu pacjentów, którzy chorują na inne choroby niż COVID19 i o nich zaczynamy zapominać.
– Ministerstwo zdrowia prowadzi intensywną komunikację do społeczeństwa – co jest oczywiście ważne i konieczne – ale środowisko podnosi, że słaba jest komunikacja z personelem medycznym.
– Nie ma żadnej komunikacji skierowanej w stronę personelu medycznego, procedury są niejasne. Resort musi zapewnić środki ochrony osobistej, należy wykazać troskę o ten personel. Proszę zwrócić uwagę na to, co się dzieje. Pokazuje się, że to dyrektorzy szpitali są źli, bo nie dają pieniędzy i kneblują pracowników. Oczywiście być może gdzieś pojawia się taka sytuacja, ale to nie jest podstawa do tego, żeby wysnuwać tak daleko idące wnioski i uogólniać.
– Jakie są więc oczekiwania w stosunku do resortu?
– Zwracaliśmy się do premiera o włączenia przedstawiciela Naczelnej Rady Lekarskiej do prac rządowego zespołu zarządzania kryzysowego oraz włączenia prezesów Okręgowych Izb Lekarskich lub ich przedstawicieli do prac w zespołach wojewódzkich. Uważamy, że pomoże to usprawnić dwustronną komunikację, jakże ważną w radzeniu sobie z sytuacją epidemiczną.
Myślę, że powinien pójść jasny komunikat ze strony ministerstwa zdrowia, że doceniają tę ciężką pracę. Przed pandemią szpitale były skrajnie niedofinansowane, zadłużały się coraz bardziej i nie były w stanie poprawnie funkcjonować. I to, co się wydarzyło, wcale nie poprawiło ich sytuacji. Odzież ochronna powinna być szeroko dostępna dla personelu, powinna leżeć, być do dyspozycji. Wiem, że dentyści mają problem z odzieżą ochronną, nie jestem pewien, jak to wygląda w poz.
– Mówi się jednak, że szpitale zarobią na pandemii.
– Szpitale nie zarobią, wręcz odwrotnie. U nas w szpitalu są dwa oddziały zakaźne. Chcąc je utrzymać i podołać sytuacji, musiałem wzmocnić personel pracujący na tych oddziałach, rozpisać drugiego lekarza dyżurnego, stworzyć dodatkowe dyżury pielęgniarskie. Trzeba było dać dodatek wszystkim pracownikom z oddziałów zakaźnych, bo to im się należy. Nie dostałem na to żadnych dodatkowych pieniędzy.
Wiadome jest, choć sprawa teraz trochę ucichła, że na podwyżki płacy minimalnej pieniędzy nikt nie dał. Są one wyrównywane za pomocą dodatków, żeby nie płacić pochodnych. Najniższa płaca wynosi 2600 zł dla pracownika, który dopiero zaczyna pracę, a ja muszę zapłacić osobie z wyższym wykształceniem 2900 zł. Wychodzi na to, że jest 300 zł różnicy w pensji, którą dostaje np. pani sprzątająca i pani z księgowości, która skończyła studia i ma duże doświadczenie. To by była jakaś paranoja. Te problemy były wcześniej, a teraz jeszcze się nawarstwiają.
Być może przetrwamy epidemię, ale jeśli nie podejmiemy jakichś sensownych decyzji, obawiam się, że system się załamie. Żeby wrócił on do normalnego funkcjonowania, trzeba by było w skali kraju zwiększyć ryczałty w szpitalu przynajmniej o 15 proc., a zwiększono o, mniej więcej, 4 proc. W przypadku szpitala, w którym pracuję, ryczałt jest połową przychodu całej placówki.
– Czyli środowisko oczekuje wsparcia finansowego zarówno personelu jak i szpitali?
– Tak, chociaż ministerstwo zdrowia nie ma tych pieniędzy. Nie można obwiniać za tę sytuację w ochronie zdrowia tylko resortu zdrowia, bo to też są kwestie leżące w gestii ministerstwa finansów i premiera.
– I kwestie wieloletnich zaniedbań.
– Nigdy nie było tak, żeby ochrona zdrowia była finansowana wystarczająco, natomiast muszę powiedzieć, że tak źle, jak jest w tej chwili, jeszcze nie było. Są – słusznie zresztą – podejmowane kolejne decyzje o podwyżkach płac, ale w ślad za tym nie idzie wzrost wycen procedur i wzrost finansowania szpitali. Teraz wszyscy dziękują pracownikom ochrony zdrowia, ale podziękowaniami długów nie spłacimy. Za te miłe słowa oczywiście dziękujemy, ale należy tak prowadzić działania, aby pozwolić szpitalom godnie funkcjonować.
© mZdrowie.pl