Ewa Książek – Bator, członek zarządu Polskiej Federacji Szpitali:
Najgorsze w dzisiejszych wiadomościach o zadłużeniu szpitali nie jest sam fakt jego istnienia ani to, że rośnie zamiast maleć, ale to, że końca tego zadłużania się nie widać. Rozłóżmy ten dług na części, rozważmy powody jego narastania. Z danych naszej federacji, a także z opinii wielu ekspertów jednoznacznie wynika, że główną przyczyną jest niekontrolowany wzrost wynagrodzeń personelu. Od najniższego szczebla (ochrona, sprzątanie) po najwyższy – lekarzy.
Używam sformułowania „niekontrolowany wzrost”, bo dyrektorzy szpitali w wielu wypadkach świadomie i celowo pomijani są w rozmowach płacowych, które różne grupy zawodów medycznych toczą bezpośrednio z Ministerstwem Zdrowia. Efekt jest taki, że dyrektorzy stoją w sytuacji bez wyjścia i muszą regulować zobowiązania zaciągane przez ministra. I taki, że wzrost nakładów na sektor ochrony zdrowia nie wystarcza na pokrycie rosnących zobowiązań, połączonych ze wzrostem kosztów normalnej działalności (prąd, wywóz śmieci, itp.)
Jak zatem rozwiązać problem długów szpitalnych? Przy rządach partii mającej program społeczny tak jasno określony jak PiS, sądzę, że warto rozważyć rozwiązanie skandynawskie, w których komponent płacowy budżetów szpitalnych regulowany byłby przez budżet publiczny. Czyli w naszym wypadku: by płace w szpitalach – skoro już dziś negocjowane są na poziomie centralnym przez ministra i związki – były także na poziomie centralnym wypłacane. Czy z budżetu centralnego, czy przez płatnika, czy ze specjalnego funduszu dedykowanego temu celowi – pozostaje kwestią do dalszej dyskusji.
Adam Kozierkiewicz, ekspert ochrony zdrowia:
Oprócz wzrostu płac personelu wskazałbym na inny powód chronicznego zadłużania się polskich szpitali. To problem zbyt niskich wycen, który był podnoszony był wielokrotnie. Trzeba przyznać, że apele w tej sprawie rzeczywiście doczekały się reakcji. Tyle, że ta reakcja była niewspółmiernie słaba w stosunku do potrzeb.
W Polsce przyjęto w ostatnich latach model punktowego podnoszenia wycen. Kierowaliśmy dodatkowe środki na wybrane gałęzie medycyny, punktowo, reagując na najbardziej palące potrzeby, np. w onkologii czy okulistyce. Dzięki nim część szpitali, która otrzymała dodatkowy zastrzyk środków na załatwienie konkretnych potrzeb (skrócenie kolejek, koordynację opieki) finansowo nieco „odżyła”. Pozostałe, które miały mniej szczęścia, radzić sobie musiały z problemem, że wzrost przychodów nie pokrywa wzrostu kosztów. Przyspieszenie procesu urealnienia wycen wszystkich świadczeń, a nie tylko wybranych procedur, znacznie poprawiłoby gospodarkę finansową szpitali. Nie liczyłbym przy tym na to, że z dnia na dzień stać je będzie na spłatę wszystkich zobowiązań. Ale suma łączna tych zobowiązań przestałaby przyrastać.
Jerzy Gryglewicz, ekspert Uczelni Łazarskiego:
Dane o wysokości zadłużenia polskich szpitali nie są zaskoczeniem. Szpitale (przede wszystkim powiatowe, ale przecież nie tylko one) od kilku miesięcy alarmowały o przyrastającym w 2019 roku w szybkim tempie zadłużeniu. Nie czyniły tego jedynie wybrane jednostki, ale więcej niż 90 proc. z nich. Problem był zatem systemowy, nie jednostkowy.
Ogłoszenie oficjalnych danych o zadłużeniu przypadkowo zbiegło się z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, orzekającym, że to nie dyrektorzy ani nie organy założycielskie szpitali odpowiedzialne są za spłatę tego zadłużenia. Że powodem obecnego stanu rzeczy są tworzone na szczeblu centralnym rozwiązania systemowe i wyceny. To kolejny argument za tym, by w tym zakresie dokonać odpowiednich zmian.