Pacjenci zdecydowali w wyborach, że przez najbliższe cztery lata nadal będzie rządzić PiS. I nie chodzi niestety o to, że głosy chorujących ludzi olśnionych świetną opieką zdrowotną zadecydowały o wynikach wyborów. Polacy uznali jedynie, że większa jest szansa, aby PiS wreszcie poprawił coś w ochronie zdrowia niż że zrobi to ktoś inny.
Podobno w partii rządzącej zapadła decyzja, że należy na poważnie zabrać się za reformowanie ochrony zdrowia. Kolejki do lekarzy, drogie leki lub ich brak, długie oczekiwanie na operację i chaos na SOR – mogą wysadzić w powietrze każdy rząd. I zapewne to one zdecydowały, ze zamiast spodziewanego triumfu+ rządząca ekipa wygrała o włos.
Jeśli prawdą jest, że zapadła decyzja o reformach – to potrzebna będzie wizja zmian oraz zespół ludzi, którzy te zmiany wprowadzą. I teraz pytanie, czy w PiS taka wizja już jest i czy taki zespół się znajdzie? Kilka najbliższych tygodni to pokaże. Nie odniosą jednak sukcesu, jeśli nie zmierzą się z największym problemem polskiego systemu ochrony zdrowia, czyli doktryną Judyma.
Doktryna Judyma obowiązuje w Polsce od dziewiętnastego wieku. Zgodnie z nią w ochronie zdrowia najważniejszy jest lekarz. Ale oprócz leczenia, ma on na głowie cały świat, zajmuje się zmianami społecznymi, ekonomią, niesprawiedliwością. On o wszystkim decyduje, wszystko wie i wszystko robi. W dodatku poświęca się za innych. Nie przypadkiem film o doktorach miał tytuł “Bogowie”.
Zgodnie z tą doktryną, o lekarza trzeba zadbać, a on załatwi całą resztę. Dlatego wielu ministrów koncentrowało się na utrzymywaniu stu tysięcy polskich doktorów w możliwie dobrym stanie ducha i portfela. Podwyżki zarobków, umowy z rezydentami, dofinansowanie samorządu zawodowego, podwyższanie stawki kapitacyjnej, nieograniczone możliwości dorabiania na prywatnym rynku, płaca minimalna itd. – to wszystko nie naprawiało systemu. Powstrzymywało jednak lekarzy od protestów i budowało ich materialną pozycję.
Doktryna Judyma wyczerpała się. Trzeba to powiedzieć jasno. Ani z punktu widzenia polityki, ani tym bardziej pod względem wydolności systemu czy wydatków publicznych, dalsze podnoszenie zarobków lekarzy i robienie z nich świętych krów polskiej ochrony zdrowia nie naprawi. Co ciekawe – duża część z nich wcale nie chce być traktowana jak święte krowy. Woleliby profesjonalnie wykonać swoją pracę, a potem iść do kina albo na piwo z przyjaciółmi. Judymami być nie chcą. I to się bardzo dobrze składa.
Ponieważ jedyną drogą do naprawienia systemu jest odebranie lekarzom połowy pracy, którą wykonują dzisiaj. Trzeba im odebrać papiery, komputery i formularze, a zostawić stetoskopy i umysły uwolnione od biurokracji. Oni mają leczyć i tylko leczyć. Cała papierologia, procedury, formalności, wypełnianie sprawozdań i raportów, zmagania z zacinającymi się systemami informatycznymi i twórczością urzędników z NFZ – niech przejdą w ręce innych osób.
Oby partia rządząca, premier, minister i inni decydenci potrafili zerwać z doktryną Judyma. Lekarz ma być członkiem zespołu zajmującego się pacjentem i skupiać po prostu na leczeniu. I niech ktoś wreszcie ograniczy rozdętą biurokrację, a tę naprawdę niezbędną sprawozdawczość, która jest przecież potrzebna, powierzy pracownikom innym niż doktorzy. Sytuację w ochronie zdrowia może poprawić tylko sekretarka medyczna lub medyczny asystent, wspomagani przez menedżera i pielęgniarkę. A lekarze niech się zajmują leczeniem.