Przejście z modelu płacenia za usługę do płacenia za efekty leczenia, nacisk na profilaktykę i zapobieganie chorobom oraz łatwiejszy kontakt z pacjentem – zapowiada Adam Niedzielski, prezes NFZ.
Zdaniem prezesa NFZ, stopniowe odchodzenie od tradycyjnego modelu rozliczania świadczeń medycznych, czyli płacenia za procedurę, w stronę postulowanego przez wielu ekspertów modelu płacenia za wynik, czyli skuteczne leczenie pacjenta – to strategiczny kierunek zmian w Funduszu. „Tymczasem dla nas najważniejszy jest skutek leczenia, a nie liczba produktów realizowanych przy tej okazji” – mówi prezes NFZ. Adam Niedzielski wskazuje, że od kilku miesięcy Fundusz „bardziej odważnie zaczyna wdrażać model płacenia za wynik”.
Według planów NFZ docelowo model płacenia za wynik ma działać na wszystkich poziomach piramidy świadczeń – od podstawowej opieki zdrowotnej przez ambulatoryjną opiekę specjalistyczną po leczenie szpitalne.
Jarosław J. Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali:
„Autorstwo koncepcji płacenia za efekt w ochronie zdrowia przypisuje się prof. Michaelowi Porterowi z Uniwersytetu Harvarda. W zasadzie pomysł, żeby płacić za efekty jest w pełni przez wszystkich akceptowany, kłopot pojawia się dopiero wtedy, gdy zaczynamy się zastanawiać, jak te efekty mierzyć. Zwracał z resztą na te kłopoty uwagę już sam autor koncepcji.
Pierwsza wątpliwość, która od razu się nasuwa – to jak rozliczyć efekt interwencji medycznej podjętej przez szpital. Wiadomo, że pełen efekt leczenie w wielu wypadkach zależy od czynników niezależnych od szpitala, a więc dostępu do rehabilitacji, odpowiedniego prowadzenia przez POZ, współpracy pacjenta i czy prowadzi zdrowy styl życia, a nawet od tego – na co ostatnio mocny nacisk kładą media – czy mieszka w mieście, w którym jest smog. Dotychczas proponowanym rozwiązaniem było premiowanie szpitali za jakość świadczeń. I chyba to najlepszy pomysł. Bo trudno pogodzić się będzie z faktem, że szpital premii za efekt nie dostanie, bo w mieście panował smog, pacjent palił papierosy, dostępu do rehabilitacji nie było i tak dalej.
Pojawia się także konieczność dokładnego, sprawiedliwego i efektywnego zdefiniowania, co uznajemy za dobry efekt leczenia. W mediach krajów, w którym koncepcję już wprowadzono w życie – co jakiś czas pojawiają się doniesienia o potencjalnej szkodliwości płacenia wyłącznie za efekt. Może się bowiem okazać, że w wypadku, gdy pominięte są pozostałe kryteria wyceny, świadczeniodawcy dokonywać będą selekcji na pacjentów u których rokowania są dobre – i koncentrować się na nich – traktując po macoszemu pacjentów w gorszym stanie, czy podeszłym wieku, gdzie rokowania są gorsze. Mierniki efektu powinny być wieloaspektowe i uwzględniać podobne, zmienne czynniki. A to oznacza, że trudno będzie sprawiedliwie, jednoznacznie i dobrze sformułować. Podpowiedzią może być tu idea value based healthcare”.
Jacek Krajewski, prezes Porozumienia Zielonogórskiego
„Każdemu lekarzowi zależy na tym, by leczyć dobrze, by dobrze prowadzić profilaktykę, wreszcie by dobrze prowadzić pacjentów, u których występują schorzenia przewlekłe. Brawo, niech zatem funkcjonują kryteria oceny jakości tego leczenia. To działa w innych krajach, na ogół sprawdza się, powinniśmy brać z tego przykład. To nawet zaczyna funkcjonować i w Polsce, np. w prowadzeniu pacjentów z cukrzycą czy nadciśnieniem.
Jeśli miałbym jakiekolwiek wątpliwości – to w kwestii, jak płacić za efekty i jak je mierzyć. Potrzebny jest bardzo skomplikowany system mierników. Nie można go po prostu skopiować z systemów, które już uwzględniają zasadę płacenia za efekt, bo nasz system płacenia za jakość musi uwzględniać polskie realia. Taki system budować i wprowadzać będziemy latami – potrzeba czasu, praktyki, wprowadzania w życie i nieustannego poprawiania, ewaluowania. Tych czynników nie można po prostu pominąć.
Jest jeszcze jedna kwestia – ile płacić za efekt. Jeżeli bowiem szumnie ogłosimy wprowadzenie tej zasady, a w praktyce okaże się, że premia za efekt jest za mała – cały nowy system po prostu nie zadziała”.
Adam Kozierkiewicz, ekspert ochrony zdrowia
„System płacenia za efekt leczenia wprowadzany jest od lat w wielu krajach. Mamy już pierwsze wnioski i obserwacje. Na ich podstawie mogę powiedzieć, że nie wyobrażam sobie, by premia za efekt przekraczała 10 proc. wynagrodzenia za świadczenie. Chodzi o to, by świadczeniodawcy nie wahali się przed udzielaniem pomocy każdemu, w każdych warunkach, nawet przy złych rokowaniach. Najlepszy przedział oceniłbym na 5-10 proc. całości wynagrodzenia.
Druga kwestia – to termin wynagrodzenia. W leczeniu nowotworów za jedno z najważniejszych kryteriów jakościowych uznawany jest okres pięciu lat przeżycia od chwili nastąpienia incydentu onkologicznego. Nie wyobrażam sobie, żeby świadczeniodawca musiał za każdym razem czekać aż pięć lat na otrzymanie zapłaty za efekt. Trzeba problem rozwiązać inaczej, oceniać na podstawie surogatów, przesłanek przekonujących o tym, że przestrzegane są kryteria, które w ostateczności doprowadzą do pięcioletniego przeżycia pacjenta. Powstaje zatem problem odpowiedniego sformułowania kryteriów – mierników, potrzebne są rejestry i cała infrastruktura informacyjna umożliwiająca monitoring przebiegu leczenia. My jej jeszcze nie mamy, a jej zbudowanie musi potrwać”.
© mZdrowie.pl