Jaki wpływ ma pandemia koronawirusa na leczenia chorób kardiologicznych i cukrzycy?
Choroby serca stanowią pierwszą przyczynę zgonów w Polsce. Zaobserwowano również, że nieleczone nadciśnienie tętnicze silnie koreluje z cięższym przebiegiem COVID-19. Natomiast niekontrolowana cukrzyca typu 2 wiąże się wręcz ze zwiększoną śmiertelnością z powodu infekcji SARS-CoV-2. Dlatego właśnie teraz tak ważna jest profilaktyka i kontrola ciśnienia tętniczego oraz glikemii.
Według danych GUS od marca do grudnia 2020 r. zmarło w Polsce 372 tys. osób. To blisko 20 proc. więcej niż w analogicznym okresie roku poprzedniego, z czego tylko 23 tys. zgonów można przypisać samemu koronawirusowi. Pozostałe 36 tys. zawiązane było z niewykrytymi na czas chorobami przewlekłymi.
Eksperci próbują oszacować, jak duży dług zdrowotny wygenerowała pandemia i jak zmieniają się zachowania prozdrowotne Polaków. Szerszą panoramę zjawiska pokazują wyniki tegorocznego badania opinii publicznej, zrealizowanego przez KANTAR Polska na potrzeby XVIII edycji ogólnopolskiej kampanii profilaktyczno-edukacyjnej „Servier dla Serca”. Wzięło w nim udział 400 respondentów. Trzy czwarte z nich stanowiło grupę powyżej 40. roku życia. Pozostała część uczestników to osoby w wieku 60+, cierpiące na choroby kardiologiczne lub cukrzycę, bądź obie te choroby.
Lęk i choroba
Główny wniosek z badania w grupie osób ze schorzeniami układu sercowo-naczyniowego oraz cukrzycą typu 2 jest dość krzepiący. Chorzy deklarowali, że pandemia zwiększyła ich dbałość o zdrowie. Takie zdanie wyraziło aż 90 proc. respondentów. Nie mniej połowa z nich twierdzi, że jest to zadanie trudniejsze niż wcześniej. Zagłębiając się w szczegółowe odpowiedzi na pytania ankiety, wnioski nie są już tak optymistyczne. 36 proc. badanych wspomina o pogorszeniu się ich trybu życia – głównie chodzi tu o kluczowe czynniki zachowania zdrowia, czyli aktywność fizyczną (aż 53 proc. respondentów) i dietę. Jedna piąta wspominała o konieczności przekładania terminów wizyt. W większości przypadków zaburzenia rytmu kontroli choroby nie wynikały z decyzji pacjentów. Natomiast częstotliwość badań profilaktycznych zmniejszyła się niestety aż o 45 proc.
Problemy z kontrolą choroby po stronie pacjentów wiązały się przede wszystkim z całą gamą obaw. U połowy badanych pojawił się lęk związany z wyjściem z domu, a u 23 proc. z wizytą u lekarza. Natomiast u jednej trzeciej respondentów obawa przed zakażeniem była silniejsza niż przed skutkami choroby kardiologicznej. Znaczący wzrost poziomu stresu deklarowało aż 74 proc. pacjentów.
Wśród zdrowych respondentów głównym problemem jest zmiana zachowań profilaktycznych, a także podwyższony stres (71 proc. badanych). Niepokoi również niższa niż w grupie chorych świadomość ryzyka, jakie niesie ze sobą niezdrowy tryb życia – nieprawidłowa dieta i niska aktywność fizyczna (48 proc.). Połowa respondentów w tej grupie twierdzi, że obawia się o swoje zdrowie, a 68 proc. twierdzi, że pandemia ogranicza możliwości zatroszczenia się o swój organizm. Prawie połowa osób zmniejszyła częstotliwość wizyt u lekarza i badań profilaktycznych. Aż jedna czwarta badanych deklaruje zwiększenie masy ciała podczas trwania pandemii.
O wszechobecnym wysokim poziomie stresu, jaki towarzyszy pandemii mówi prof. dr hab. n. med. Anna Tomaszuk-Kazberuk z Kliniki Kardiologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku:
– Lęk, który narastał od początku pandemii okazał się lękiem przed drugim człowiekiem, w tym przed pracownikami służby zdrowia. Powodował on, że pacjenci nie zgłaszali się w porę do lekarza. Myślę, że większość osób założyło, że najważniejszym celem jest nie zachorować na COVID-19, a reszta jakoś się ułoży i z tego wynika właśnie brak wizyt u lekarza, nagminne zjawisko nieprzedłużania recept z powodu lęku przed wyjściem do apteki. Tragiczne jest, że chorzy nie zgłaszali się z bardzo poważnymi objawami: z ciężkim bólem zamostkowym, sugerującym zawał serca, z objawami sugerującymi udar mózgu. Takie osoby mogły zginąć i niektóre zginęły lub doznały bardzo poważnych powikłań. Moja obserwacja dotyczy szczególnie pacjentów z niewydolnością serca, którzy zgłaszali się na SOR dosłownie łapiąc ostatnie oddechy. Próbowali przeczekać dolegliwości w domu, aby spróbować poradzić sobie samodzielnie, a niestety są takie sytuacje w dziedzinie kardiologii czy diabetologii, kiedy nie można zwlekać i kiedy kontakt ze służbą medyczną jest konieczny.
Profesor Anna Tomaszuk-Kazberuk zaznacza również, że cześć laboratoriów była okresowo zamknięta lub miała skrócone godziny pracy, więc przeprowadzenie badań diagnostycznych było w dużej mierze utrudnione. Natomiast pacjenci często zgłaszali trudności z dodzwonieniem się do przychodni. Z pewności kilka ostrych kryzysów, gdy karetki pogotowia nie mogły bezpośrednio umieścić chorego w szpitalu z powodu braku miejsc wywoływały dodatkowy stres i lęk przed kontaktami ze służbą zdrowia.
– Bardzo szybko wprowadziliśmy hasło i przekaz proponowany przez Polskie Towarzystwo Kardiologiczne: „Zostań w domu, ale nie zostawaj w domu z zawałem serca” – mówi prof. dr hab. n. med. Marcin Grabowski z Oddziału Elektrokardiologii Kliniki Kardiologii WUM, Rzecznik Zarządu Głównego PTK. – Próbowaliśmy szeroko dotrzeć do osób, które są w ostrym stanie kardiologicznym, aby w takiej sytuacji nie czekali. To też kwestia problemów z dotarciem do opieki ambulatoryjnej i możliwości przedłużania przewlekłego leczenia nadciśnienia tętniczego, czy niewydolności serca. E-recepty i teleporady trochę uratowały sytuację. Teleporady mają swoje wady, ale dały możliwość zlecania kontynuacji leczenia. Nadal problematyczne jest rozpoznawanie nowych przypadków choroby wieńcowej i niewydolności serca. Z drugiej strony – dodaje prof. Marcin grabowski – mam przypadki pacjentów, u których pandemia spowodowała bliższe przyjrzenie się swojemu zdrowiu, spojrzenie na swój organizm. Okazało się, że w okresie największego zamknięcia, gdy wszyscy obawiali się kontaktów, byli pacjenci, którzy zgłaszali się do gabinetu i przypominali sobie że coś mają niedobadane, że kilka lat temu lekarz zakładowy zgłaszał problem podwyższonego ciśnienia tętniczego i trzeba powtórzyć to badanie. To są te pozytywne zjawiska, jednak gdybyśmy spojrzeli na całą populację, na nasz polski ogródek, to tak wygląda, jak jest przedstawione w tych badaniach.
– Chorzy na cukrzycę są w trochę gorszej sytuacji – przyznaje prof. dr hab. n. med. Leszek Czupryniak z Kliniki Diabetologii i Chorób Wewnętrznych WUM. – Zawał serca w większości przypadków boli, a przy wyższym cukrze przez długi czas nie dzieje się nic, nie ma żadnych objawów. Trafiają do nas dwie grupy pacjentów, którzy płacą cenę za epidemię i taką a nie inną organizację ochrony zdrowia. To są osoby, które już chorują na cukrzycę i u których w odpowiednim czasie nie doszło do intensyfikacji leczenia. Cukrzyca typu drugiego jest chorobą postępującą i nie można leczyć pacjenta jednym lekiem w jednej dawce do końca życia. Cukier rośnie i trzeba włączać kolejny lek. Dlatego mamy schemat wizyt co kilka miesięcy. Teleporady uratowały szczególnie tych pacjentów, których już znamy. Gorzej jest oczywiście z nowymi przypadkami, bo nowi pacjenci powinni zostać zbadani bezpośrednio. Druga grupa osób to ci, którzy dostali cukrzycy w wyniku pandemii. Na przykład, zgłosił się do mnie 29-letni chłopak, który zaczął pracować zdalnie z domu i z tego domu nie wychodził. Przytył to 20 kg i dostał cukrzycy. Teraz będziemy wracać z tej ślepej uliczki. To są takie niecovidowe ofiary covida.
Prof. Leszek Czupryniak dodaje, że takich problemów będzie więcej i należy odczarować pewne bariery, zachęcić chorych do kontaktu z lekarzem:
– System w dużym stopniu się zamurował, ale są to warunki wojenne. Wojna to taka sytuacja. która wprowadza niepewność jutra, niszczy istniejące struktury życia, dotyczy wszystkich obywateli w każdym wieku. Rośnie śmiertelność. To wszystko mamy w pandemii, tylko że nikt nie strzela na ulicy. Długo potrwa zanim się pozbieramy, a to żniwo będziemy w diabetologii zbierać jeszcze dłużej.
Sposób na życie
– Mówiąc o czynnikach ryzyka należy pamiętać, że w tym przypadku dwa plus dwa nie równa się cztery – wyjaśnia prof. Marcin Grabowski. – Możemy mieć jeden czynnik, który rzutuje na ryzyko sercowo-naczyniowe, zwiększa ryzyko wystąpienia zawału serca, ale jeżeli dołożymy drugi, na przykład podwyższony poziom cholesterolu, to te czynniki sumują się zwielokrotniając niekorzystny efekt. Jeśli dodamy do tego cukrzycę to kumuluje nam się ryzyko. Ale patrząc na tak przedstawione ryzyko, powinniśmy odwrócić sytuację i rozumieć, że również korzystny efekt modyfikacji czynników ryzyka też jest zwielokrotniony. Mapę zagrożeń można też przedstawić odwrotnie, jako mapę celów, wręcz „szczęśliwą siódemkę” zdefiniowaną przez Amerykańskie Stowarzyszenie Chorób Serca: „Życie jest tak proste jak szczęśliwa siódemka”. Mamy proste parametry, które każdy we własnym zakresie może zinterpretować. Oczywiście, żeby ocenić poziom cholesterolu i glukozy musimy wykonać pomiar biochemiczny, ale to są powszechnie i dostępne badania. Wielu pacjentów upomina się, by zmierzyć im glukozę i cholesterol.
Jak twierdzi prof. Anna Tomaszuk-Kazberuk, domowe pomiary ciśnienia tętniczego są bardziej wartościowe niż te w gabinecie. Wizyta u lekarza może powodować podniesienie poziomu stresu i zmieniać wyniki badania. Zatem leczenie można rozpoczynać właśnie od własnych pomiarów i te domowe metody są do tego celu znakomite.
© mZdrowie