Jest dobry pomysł na zmianę sposobu finansowania terapii odczulającej na jady owadów błonkoskrzydłych. System może oszczędzić na odczulaniu – mówi prof. Marcin Czech, prezes Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego.
– Zainteresował się Pan Profesor bzykaniem. To z powodu pogody za oknem?
– Dokładnie tak. Za oknem nie ma śniegu, szykuje nam się kolejna ciepła zima, a potem szybka wiosna. Przyroda znowu przypuści na nas zmasowany atak – nie tylko koronawirus, nie tylko bakterie, ale także owady błonkoskrzydłe.
– Dla wielu osób kontakt z owadem żądlącym kończy się w szpitalu. Odczulanie trwa nawet pięć lat po jednym małym kontakcie z owadem.
– Wszyscy wiemy, jak trudna sytuacja z powodu pandemii panuje w naszych szpitalach. Dlatego należy zrobić wszystko, żeby procedury, które dziś są realizowane w warunkach szpitalnych, przenosić do ambulatoriów. Tam jest też bezpiecznie, w dodatku można szybciej i łatwiej dojechać, bo przychodni jest więcej, mamy je bliżej domu.
– Użądlenie kosztuje. Jego skutki ponosimy przez długie lata. Ja płacę, Pan Profesor płaci, społeczeństwo płaci.
– Jedyna metoda radykalnego zmniejszenia ryzyka wystąpienia reakcji ogólnoustrojowej po użądleniu owadów błonkoskrzydłych – to immunoterapia, która może trwać nawet 5 lat. Odczulania wyciągami alergenowymi jadów owadów, takich jak osy i pszczoły, rozliczamy w ramach Jednorodnych Grup Pacjentów i tylko w szpitalach. Pobyt w szpitalu jest kosztowny, trzeba brać pod uwagę cenę leku, jego przechowywanie i podanie, opiekę lekarsko-pielęgniarską, koszty całej infrastruktury szpitalnej. W przypadku terapii podtrzymującej wycena świadczenia wynosi 1182 PLN w przypadku dorosłych oraz 965 PLN w przypadku dzieci.
– Tysiąc złotych za jeden raz? Nie można jakoś taniej?
– Kiedyś to miało sens, bo stosowane przy odczulaniu preparaty czasami mogły prowadzić do reakcji anafilaktycznej, dlatego chorego umieszczano w szpitalu, żeby go podglądać i w razie potrzeby szybko reagować. Od lat mamy już do dyspozycji leki typu depot, które mogą być podawane w ambulatoriach, nie wymagają nadzwyczajnych warunków szpitalnych. Wycena procedury jest na poziomie 58 złotych. Ale NFZ nie finansuje kosztu leku. Oszczędza na nim niby trochę, ale traci płacąc za hospitalizacje.
– Bilans skutków żądlenia nie wychodzi na zero?
– Specjaliści firmy HealthQuest zrobili rachunek zysków i strat. Zmiana na leki depot i przeniesienie opieki nad pacjentem do poradni alergologicznych, przyniosłaby dla NFZ oszczędności nawet ok. 37 mln zł w ciągu 5 lat (tyle trwa odczulanie) gdyby ją zastosować choćby u 1000 chorych. A rocznie mamy trzy tysiące osób, które wymagają terapii odczulającej.
– To mogą być aż tak duże oszczędności?
– Wszystkie procedury medyczne trzeba wykonywać jak najprościej. Znani z oszczędności Holendrzy wydają na szpitale 21 proc. pieniędzy. Nasz NFZ wydaje na to połowę swojego budżetu. Ja płacę, Pan Redaktor płaci, społeczeństwo płaci. Niepotrzebnie.
– Więc gdyby zająć się odczulaniem także w ambulatoriach byłoby taniej. To kto wtedy zarobi?
– Żeby to było możliwe, te nowe leki trzeba wpisać na listę refundacyjną. Zarobią więc ambulatoria i producent leku wpisanego na listę refundacyjną. Ale nawet zakładając, że cena leku jest wyższa, to oszczędności tak zwanego systemu i tak wyniosą nie mniej niż wspomniane ponad 30 milionów.
– Tylko czy płatnik publiczny schyli się po te miliony w sytuacji, kiedy obraca miliardami i ma gwarancję ministra finansów, że jak kasy zabraknie, to dosypią.
– Jeśli chodzi o odczulanie – to pozwólmy to robić także w ambulatoriach. Szpitale pozostawmy osobom ciężko chorym, chorym na COVID-19, ofiarom wypadków a także tym, którzy doznali wstrząsu w wyniku użądlenia i muszą trafić na OIOM. Ale późniejszą kilkuletnią terapię prowadźmy gdzie indziej.
– I wszystko po to, żeby się bzykania nie bać.
– Nie bójmy się, to nie boli. Wręcz przeciwnie. Byle do wiosny.
© mZdrowie.pl