Lęk przed skutkami epidemii rozprzestrzenia się znacznie szybciej niż COVID-19. I podobnie jak wirus wywołuje dewastujące skutki. Walka z epidemią powinna obejmować zatem także walkę z przyczynami i skutkami tego lęku – mówi prof. Janusz Heitzman.
– Gdy czyta się relacje z czasów poprzednich epidemii w Europie, często włos się jeży na głowie. Człowiek człowiekowi stawał się wilkiem. Czego my, Polacy XXI wieku, możemy się spodziewać po sobie w czasie epidemii koronawirusa? Tego samego?
Prof. Janusz Heitzman, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego – Mam nadzieję, że nie. Dodam też, że te relacje pełne są także opisów ludzi pełnych poświęcenia dla innych, zachowań racjonalnych i wzajemnej solidarności wobec zagrożenia. Ale rzeczywiście – trochę tak to jest, że gdy narasta epidemia, budzą się upiory. Ze świata z miarę bezpiecznego, obliczalnego, z dnia na dzień przenosimy się w świat realnego zagrożenia. Budzi się podstawowy lęk każdej ludzkiej istoty, lęk o przetrwanie. Walka o przetrwanie zaczyna być podstawowym, dominującym nad innymi motywatorem działań i podstawowym czynnikiem kształtującym emocje. Wszystko inne schodzi na plan dalszy.
– Powinniśmy zacząć bać się siebie nawzajem?
– Nie, bać to raczej nie, choć pewna doza ograniczonego zaufania zawsze jest wskazana. Ale na pewno szanować ten lęk u innych, brać go pod uwagę na przykład w sklepie, nie podchodząc do innych na odległość bliższą niż zalecane 2 metry. Nadal też możemy liczyć na wszelkie zwyczajne odruchy solidarności, życzliwości czy solidności. Ale tu też zastrzeżenie przy zachowaniu tych przysłowiowych 2 metrów, z szacunkiem dla bezpieczeństwa innych. Można się natomiast obawiać po części z nas zachowań niebezpiecznych, związanych z tzw. stanem distresu, kiedy zawodzą znane dotąd mechanizmy pokonywania sytuacji trudnych. Życie w ciągłym poczuciu zagrożenia w sposób oczywisty wyzwala psychofizyczną odpowiedź organizmu – jest nią stres. Ten przewlekły, utrzymujący się tygodniami może spowodować, że wielu z nas nie wytrzyma napięcia i zacznie się zachowywać tak, jakby zagrożenia nie było.
– Czyli mnie to nie dotyczy? Może się uda?
– Właśnie. Możemy się wtedy spodziewać reakcji odwrotnych do pożądanych, np. łamania kwarantanny, lekceważenia zaleceń epidemiologicznych. To już się dzieje i będzie się działo. Tego nie unikniemy, możemy jedynie minimalizować skutki takich nieodpowiedzialnych zachowań. Ale wyeliminować tego niebezpieczeństwa nie można.
– Przymusowe pozostawanie w domu także nie pozostaje bez wpływu na stan psychiczny.
– Przede wszystkim jest to zagrożenie dla małych zbiorowości, takich jak rodzina. Nie ma szkoły, nie trzeba jeździć do pracy. Rodzina pozostaje „we własnym sosie” 24 godziny na dobę. Nie ma niezbędnych na dłuższą metę kontaktów z rówieśnikami, koleżankami i kolegami, a co za tym idzie sposobów na satysfakcjonujące zapełnienie czasu, spełnienie podstawowych potrzeb społecznych. Nie ma też naturalnych sposobów rozładowywania sytuacji konfliktowych, typu wyjście z domu, czasowe odseparowanie się od siebie i od trudnych spraw między nami, pobycie „sam ze sobą”. Zaczynamy żyć w ciasnocie fizycznej i własnych lęków. Żyjemy w stanie szczególnego napięcia psychicznego, którego nie można znanymi dotąd sposobami bezpiecznie „wentylować”. To rodzi zagrożenie wzajemną agresją, np. werbalną i mnożeniem pretensji – bardziej, mniej lub zupełnie nieuzasadnionych.
– Sytuację ułatwiłby sygnał, że wyjątkowa sytuacja znajdzie swój kres za kilka tygodni, za miesiąc.
– Podanie konkretnego terminu zakończenia stanu zagrożenia rzeczywiście wiele by pomogło. Tyle, że takiego terminu podać nie można, to niemożliwe. I to chyba największy kłopot związany z obecną epidemią. Naukowcy – choć z grubsza i bardzo nieprecyzyjnie – potrafili jednak już ocenić, jaki zasięg będzie miała i jakie skutki wywoła epidemia, gdy chodzi o zagadnienia medyczne. Nikt natomiast nie potrafi przewidzieć, jakich spustoszeń dokona w życiu gospodarczym, społecznym, politycznym, ale też w psychice każdego człowieka. Można też mieć nadzieję, że sytuacje skrajne, zagrażające biologicznie, będą dobrym impulsem do budowania w przyszłości lepszych wzajemnych relacji, współodpowiedzialności, solidarności, odejścia od spraw drobnych i konfliktowych na rzecz wartości niematerialnych, egalitarnych.
– Prof. Włodzimierz Gut przypomina, że “czarna śmierć” w średniowiecznej Europie spowodowała koniec epoki feudalizmu i początki tworzenia się systemu kapitalistycznego.
– I o tym, że pandemia nie kończy się na wyzwaniach stricte medycznych, powinniśmy pamiętać. Mówiliśmy już o tym: epidemia wywołuje lęk. I ten lęk rozprzestrzenia się znacznie szybciej niż sam wirus wywołujący COVID-19. W chwili, gdy rozmawiamy, w Polsce zanotowano około tysiąca przypadków tej choroby. A lęk zdążył ogarnąć już większość z naszego liczącego 38 milionów społeczeństwa. I tak jak koronawirus, ten lęk wywołuje dewastujące skutki w gospodarce i życiu społecznym. Walka z epidemią powinna obejmować także walkę z przyczynami i skutkami tego lęku. Walką z COVID-19 zajmują się już eksperci z dziedziny medycyny, mamy sztaby eksperckie, wytyczne, zalecenia, nadzwyczajne rozwiązania organizacyjne, jasny plan działania. Tego wszystkiego jeszcze nie mamy, gdy chodzi o życie gospodarcze, społeczne, bo nie wszystko można przewidzieć. I to potęguje lęk.
– Czego zatem boją się Polacy?
– Tego, czy i jak przetrwają stan zagrożenia – to po pierwsze. I po drugie – do jakiego świata wrócą, gdy stan zagrożenia minie. Już dziś przedsiębiorstwa i małe firmy nie zarabiają pieniędzy. Zabraknie ich na wypłaty dla milionów Polaków. Niektórzy dostaną tych pieniędzy mniej, inni w ogóle. Czy dostanę wypłatę? Czy będę miał pieniądze na przeżycie? Czy zamknąć działalność mojej firmy? Zawiesić? Zgłosić upadłość? Czy gdy epidemia się skończy, moja firma będzie jeszcze działać? To wszystko pytania, na które nie ma odpowiedzi. Jej brak wywołuje dewastujący życie publiczne lęk. I jego skutków bardzo się obawiam. To może niszczyć wolę indywidualnej walki o przetrwanie, zwalniać z własnej odpowiedzialności, rodzić oglądanie się tylko na państwo. Tymczasem koszty epidemii ponoszą wszyscy, tak zawsze było i będzie.
– Czy tej zbiorowej frustracji można przeciwdziałać?
– Można, ale wymaga to odważnych decyzji władz. I przede wszystkim konkretnego przekazu zaadresowanego do pracowników i pracodawców. Zapewnienia, że pomoc państwa będzie udzielona szybko i sprawnie, od ręki. Wtedy można obudzić wolę indywidualnej walki, poczucie współodpowiedzialności za rozwiązanie kryzysu. I zapewniam, że taka pomoc się opłaci. Inaczej pozrywane zostaną więzi społeczne i gospodarcze, a spustoszenia dokonane podczas epidemii odrabiać będziemy długimi latami. Każdy indywidualnie musi uzyskać poczucie bezpieczeństwa. W dzisiejszym świecie zagrożenia i niepewności może je budować po pierwsze jasna organizacja państwa i zrozumiałe dekrety; po drugie – wiarygodny przekaz informacyjny o zagrożeniu i po trzecie – gwarancja sprawności medycznej interwencji.
– To przypomina walkę z samym koronawirusem, w której chodzi o to, by ograniczyć liczbę nowych zakażeń i zwiększyć szanse, że system ochrony zdrowia wytrzyma presję. Czy tak samo jest w walce z lękiem przed epidemią?
– Mówiąc w uproszczeniu: tak. Im mniejsza skala lęku, tym większe szanse na to, że wytrzyma nasz system ekonomiczny, społeczny, publiczny. Gra toczy się o wysoką stawkę, bo alternatywą jest zbiorowa panika, frustracja, utrata zaufania do instytucji publicznych, zbiorowa odmowa respektowania norm regulujących nasze dotychczasowe życie czy też indywidualne, impulsywne reagowanie. Mam nadzieję, że rozwój wypadków zarysowany w takim scenariuszu uda nam się nam powstrzymać.
(rozmawiał Bartłomiej Leśniewski)
© mZdrowie.pl
Bardzo potrzebny i madry artykuł.Dziękuję.